Niezbędnik

Wiązania nadziei

Jak zachować nadzieję w trudnych czasach

Mirosław Gryń / Polityka
Nadzieja jest rzeczywistością niezmiernie bogatą. Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak głęboko przenika nas i nami rządzi. Dopiero gdy tracimy nadzieję, odkrywamy, czym dla nas była.
Mirosław Gryń/Polityka

Chrześcijaństwo jako wydarzenie we wnętrzu nadziei jest szczególnie bliskie duchowi współczesnego świata. Chodzi tylko o to, by znów uświadomiło sobie, że jest „wydarzeniem”, które ma przemówić do nadziei, bo się z nadziei poczęło.

Wydarzenie chrześcijaństwa było wydarzeniem we wnętrzu ludzkiej nadziei. Bardzo trudno odpowiedzieć dzisiaj na pytania, co dzięki Ewangelii dopełniło się, a co pozostało niedopełnione w nadziejach, jakie żywił człowiek chylącej się ku upadkowi starożytności. Jakieś nadzieje zostały przekreślone. Ukrzyżowany Jezus był ofiarą zawiedzionych i przekreślonych nadziei. Inne nadzieje się ożywiły. Chrystus zmartwychwstały stał się symbolem nadziei nowo powstałych i na nowo ożywionych. Chrześcijaństwo weszło w dzieje jako żywe i głębokie doświadczenie nadziei. Zaczęło ono tym samym dokonywać trudnego dzieła porządkowania innych nadziei człowieka. Porządkując, bądź ukazywało ich pozór, bądź odsłaniało, że zawierają się one w jego nadziejach. Obecność chrześcijaństwa w świecie była dialogiem na płaszczyźnie nadziei.

Nadzieja jest rzeczywistością niezmiernie bogatą. Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak głęboko przenika nas i rządzi nami nasza nadzieja. Dopiero gdy tracimy nadzieję, odkrywamy, czym dla nas była. Tematem niniejszych refleksji ma być, mówiąc ogólnie, ludzka nadzieja. Ponieważ jednak jej świat jest niezmiernie bogaty, nasze refleksje potrzebują jakiegoś punktu widzenia zdolnego do nadania im kierunku i orientacji. Dostarczą nam go doświadczenia dwóch wartości osobowych ściśle z nadzieją związanych: doświadczenie heroizmu i dojrzałości.

Zachodzi ścisły związek między nadzieją człowieka a heroizmem, do jakiego człowiek czuje się zdolny. Polega to najpierw na tym, że nadzieja umożliwia heroizm. Kto stracił wszelką nadzieję, ten zagubił także podstawę dla heroizmu. Gdybyśmy chcieli w takim człowieku ­odbudować jego heroizm, musielibyśmy zacząć od odbudowania jakiejś nadziei. Ale można ­powiedzieć jeszcze coś więcej; jaka jest ludzka nadzieja, taki jest ludzki heroizm. Nadzieja głodnych rodzi heroizm walki z głodem, nadzieja ciekawych rodzi heroizm walki z niewiedzą, nadzieja niewolników rodzi heroizm walki o wolność. Nadzieja chrześcijańska zrodziła różne odmiany chrześcijańskiego heroizmu, począwszy od tych, których symbolem jest śmierć męczeńska, skończywszy na tych, których symbolem było ciche, ­prozaiczne życie.

W ramach doświadczenia nadziei pojawia się także doświadczenie dojrzałości. Mówimy niekiedy: „ta nadzieja jest nadzieją dojrzałą, tamta nadzieja jest nadzieją niedojrzałą”. Nie widzimy na razie jasno, na czym polega i skąd się bierze dojrzałość nadziei, niemniej obydwie wypowiedzi wskazują, że między doświadczeniem dojrzałości a doświadczeniem nadziei zachodzi jakiś ścisły związek. Ale nie tylko. Dojrzewanie nadziei nie dokonuje się w oderwaniu od dojrzewania całego człowieka, w nadziei dojrzewa cały człowiek. Co znaczy, że człowiek „dojrzewa”? Człowiek, jak wszystko w przyrodzie, dojrzewa wtedy, gdy zaczyna przynosić jakiś owoc. Nadzieja dojrzewająca jest nadzieją owocującą. Żadne drzewo nie może owocować w izolacji od gleby i atmosfery. Nadzieja owocująca żyje, będąc głęboko wtopioną w świat, który ją otacza. Gdy czyjeś nadzieje pozostają oderwane od rzeczywistości, mówimy, że są to nadzieje niedojrzałe. Nadzieja niedojrzała, czekając na oblubieńca, zapomina o ciemnościach i nie zabiera oliwy do lamp. Niemniej nadzieja oznacza także, że człowiek wybiega poza rzeczywistość, która otacza go tu i teraz, ku jakimś światom możliwym, przyszłym. Owocujące drzewo niesie coś nowego. Owoc nadziei to nie tylko odbicie, lecz także protest. Nadzieja proponuje nowy świat. Propozycję można odrzucić, a proponującego zabić. Dojrzałość nadziei przejawiać się wtedy będzie przez heroizm, z jakim człowiek byłby w stanie bronić swego owocu.

Wymiar nadziei

Każda nadzieja odznacza się jakimś wymiarem: jest nadzieją płytszą lub głębszą, widzi ciaśniej lub widzi szerzej, spodziewa się mniej lub więcej, jest gotowa ponieść większe lub mniejsze ofiary. Co decyduje o wymiarze nadziei? Odpowiedź, jaką proponuję tutaj, brzmi: o wymiarze nadziei decyduje doświadczenie wartości. W ramach nadziei rozwija się poznanie aksjologicznego aspektu rzeczywistości.

Prawdą jest, że nadzieja nie poznaje świata jako takiego ani nawet świata możliwego w jego czystych lub „realnych” możliwościach; poznawczy świat nadziei to świat wartości. Rozum mówi o tym, jak wygląda ta lub inna prawda, co za nią lub przeciw niej przemawia. Nadzieja mówi, że jakąkolwiek byłaby prawda, zawsze jest ona wartością, ku której i dla której trzeba żyć. Poznanie, które niesie z sobą nadzieja, jest pierwsze. Rozum na tyle żyje, na ile ma jakieś uczestnictwo w nadziei. Gdzie nadzieja ślepnie na wartości, tam także rozum popada w bezruch i milczenie.

W oczekiwaniu, jakie wzbudza nadzieja, obecna jest niepewność i jakieś wahanie, które niekiedy zdolne jest podciąć nadzieję u samych korzeni. Nadzieja wyrasta z doświadczenia zmienności świata i zmienności człowieka. Ale widzi ona tę zmienność w sposób szczególny. Nie chodzi o zmianę stanu lub miejsca, lecz o zmienność powiązań świata z wartościami, które urzeczywistniają się w świecie. Wartości mogą się nie urzeczywistnić. Wielkie, niezwykłe zdarzenie może nie nadejść... Ludzkie tęsknoty i wysiłki mogą spełznąć na niczym, nic nie „wzniesie nieskończenie” istnienia człowieka. A wtedy przekreślony będzie los wartości. Przeciwko takiej perspektywie nadzieja podnosi swój protest.

Nadzieja niesie z sobą swoiste doświadczenie czasu. Św. Tomasz pisze, że jej przedmiotem jest dobro o tyle, o ile należy ono do przyszłości. Istotnie: doświadczenie czasu to w nadziei najpierw i przede wszystkim doświadczenie jakiejś przyszłości. Nie znaczy to jednak, by teraźniejszość i przeszłość zapadały w zapomnienie. Między teraźniejszością a przyszłością pojawia się kontrast. Przyszłość to miejsce ostatecznego wybawienia. Teraźniejszość to miejsce obecnej tragiczności. Ale nadzieja wiąże teraźniejszość i przyszłość więzią dialektyczną tezy z jej antytezą. Jeżeli teraz jest ciemność, to jutro zjawi się światłość w tej ciemności, jeśli tu jest ziemia zgryzoty, to tam jest ziemia rozkwitu, jeżeli tu panuje choroba i ból, to tam jest wieczna młodość. W nadziei jest obecny jakiś niepokój, który wyraża się pytaniem: ale czy naprawdę? Czy nie ma tu jakiegoś złudzenia? Z tego pytania wyrasta zwrot ku przeszłości: tam w czasie minionym szuka się podstaw dla dalszej nadziei, argumentów, racji. W ten sposób nadzieja sięga do przeszłości, by budować swą wiarę. Wiara to narastający z upływem czasu zespół doświadczeń naszej własnej nadziei i nadziei drugich.

Drugie obok doświadczenia czasu to doświadczenie kruchości zła. Im żywsza nadzieja, im bardziej spontanicznie rozwija się jej skok ku jutru, tym słabsze jest w niej doświadczenie zła aktualnie gnębiącego człowieka. W nadziei istnienie zła jest pozorem istnienia; zło jest przemijające, przypadkowe, całkiem kruche. Wystarczy trochę poczekać, by przeminęło. Przykładów takiego doświadczenia zła na terenie nadziei jest wiele. Sięgnijmy po jeden do nowożytnej „poetyki nadziei”, jaką są prace utopistów, w których autorzy malują wizję przyszłego lub co najmniej możliwego społeczeństwa ludzkiego. Tak niewiele trzeba, by wizje te się spełniły! „Gdy zastanawiam się – pisał sam twórca „Utopii” Tomasz More – nad tymi wszystkimi państwami, które są dzisiaj w kwitnącym stanie, nasuwa mi się myśl – niech mi to Bóg miłościwy przebaczy – że istnieje po prostu jakieś sprzysiężenie bogaczy dbających tylko o własne korzyści pod pozorem dobra publicznego”. Wystarczy przerwać to sprzysiężenie, by zmienić oblicze ziemi. Później diagnozy będą nieco inne: winna jest władza, instytucja prywatnej własności, akumulacja kapitału itp. Niemniej to wszystko jest kruche i przemijające. Naprawdę potrzeba niewiele, by to zmienić. Tak odbija się w nadziei świadomość przygodności świata zła. Korelatywna do tej świadomości jest świadomość tego, że dobro ma byt trwały, absolutny, niezaprzeczalny. Trzeba mu tylko umożliwić powstanie. Przeświadczenie o kruchości świata zła i o zasadniczej możliwości dobra jest źródłem optymizmu tak znamiennego dla nadziei. Radość, którą zawiera i niesie, łagodzi bóle wszystkich porzuceń.

Po tym, co powiedzieliśmy, powróćmy do problemu heroizmu.

Heroizm człowieka wyrasta z najbardziej intymnych doświadczeń nadziei. Człowiek jest zdolny do heroizmu tylko w imię jakiejś nadziei. Jest tak, ponieważ heroizm wymaga świata, w którym zachowany jest ruch wartości. Ktoś umarł, by dać świadectwo prawdzie. Znaczy to, że nadzieja odsłoniła mu ruch prawdy w stronę tego świata. Umierający za prawdę człowiek posiada głęboką świadomość własnej wartości, w imię której i w oparciu o którą wybiera prawdomówność: wydaje mu się, że jest mimo wszystko zbyt wielki i zbyt „inny”, by skłamać. Doświadczenie własnej wartości to także część świata nadziei. Obydwie wartości: ta, którą jest człowiek, i ta, dla której człowiek żyje lub umiera, rysują przestrzeń jego tragiczności. To straszne, że trzeba umrzeć z powodu prawdy. Świat tragiczności jest kolebką heroizmu. Ale warunkiem heroizmu jest także czas nadziei, ściślej zaś jej teraźniejszość. W teraźniejszości nadziei jest ukryty wybór. Człowiek w jakimś bólu wybiera swoje dziedzictwo i swoje jutro. Tak więc nadzieja pod każdym względem jest podstawą dla heroizmu.

Niemniej heroizm wykracza daleko poza prostą nadzieję. Widać to szczególnie wtedy, gdy uwzględni się czas heroizmu. Otóż czas heroizmu, w odróżnieniu od czasu nadziei, jest zawsze czasem teraźniejszym. Być heroicznym w marzeniu, to znaczy wciąż jeszcze nie być heroicznym w rzeczywistości. Być heroicznym we wspomnieniu, to znaczy już nie być heroicznym. Być może w obydwu przypadkach heroizm mimo wszystko istnieje, pozostając w jakimś uśpieniu... Być może. Niemniej heroizm w „uśpieniu” to nie to samo co heroizm w akcie i okrzyku. Prawdziwy heroizm dopełnia się w teraźniejszości uformowanej przez nadzieję.

Nadzieja chrześcijańska

W świat nadziei ludzkiej i w świat budowanego przez nią heroizmu wkroczyła kiedyś Ewangelia. Nadzieja chrześcijańska dotknęła jakiegoś szczególnie czułego miejsca w człowieku. Są słowa, które nie tylko opisują rzecz, lecz także wydobywają ją z ciemności, czynią podatną dla widzenia i dla przyswojenia. Takim słowem jest ewangeliczne słowo „nadzieja”. Dzięki niej, jak by powiedział Hegel, człowiek „wzniósł się do poziomu swej istoty”. Camus pisze: „chrześcijański wyrok uniewinnia ten świat ohydny i wzruszający, gdzie nawet krety mogą mieć nadzieję”.

Co Ewangelia wnosi w świat ludzkiej nadziei?

Z pewnością można wskazać wiele czynników spośród tych, o których już wspomnieliśmy. Ale ani żaden z nich, ani ich suma nie zdają się wyjaśniać zwycięskiego pochodu nadziei chrześcijańskiej poprzez świat. Musimy więc rozejrzeć się za nowym. W łonie nadziei występuje pewien znamienny element, który nie daje się sprowadzić ani do poziomu wartości, ani do poziomu czasu. Tym bardziej nie jest on czymś ze sfery rzeczy. Czynnik ten określamy zazwyczaj słowami: siła nadziei. W nadziei jest jakaś siła. Są nadzieje, które słabną, i są takie, które z biegiem lat przybierają na sile. Siła pewnych nadziei ogłasza się krzykiem, siła innych mówi o sobie milczeniem, spokojem, stanowczością. Poza siłą nadziei domyślamy się czegoś więcej: jakiejś duchowej czy witalnej energii, élan vital – jak mówił Bergson. Zmienny rytm nadziei pozwala nam przeczuć tajemnicę rytmu tamtej energii, tamtego życia. Pozostaje ono zresztą wciąż tajemnicą. Nie widać, kto i co przemawia w człowieku jego nadzieją. Bo człowiek jest w nadziei częściej tym, który słucha, niż tym, który mówi. Jego istnienie to bezustanne uleganie jakiejś nadziei. Losem człowieka jest: dać się pokonać nadziei. Ginie ten, kto przestaje jej ulegać.

Podstawową tajemnicę nadziei chrześcijańskiej stanowi jej wewnętrzna siła.

Wiemy o tym, jak bardzo wiara pierwszej gminy chrześcijan wiązała się z nadzieją powtórnego przyjścia Chrystusa na sąd nad światem. Podstawowym tematem tej wiary, a raczej tej nadziei, były teksty ukazujące to przyjście: teksty dotyczące zmartwychwstania, Sądu Ostatecznego, końcowej Apokalipsy. Cóż kryło się u podstaw owej nadziei? Nie chodziło tylko o przedstawienie przyszłego dnia sprawiedliwości, lecz także o wyrażenie swoistego doświadczenia aktualnego świata. Intuicja wartości i intuicja istnienia splatały się tu z sobą. Świat aktualnego zła jest najkruchszym ze światów. Gdy Syn Boży wypowie swoje słowo, kruchość istniejących układów obnaży się bezlitośnie. Jeśli ten świat jest kruchy, to kruchymi są także wszystkie odmiany tragiczności związane z tym światem, począwszy od trądu, a skończywszy na tych, które symbolizuje Piłat i faryzeusz. Nieważne w tej perspektywie okazują się wszystkie źródła lęków, jakimi ten świat straszy dzieci światła. Duszy zabić nie mogą... Doniosła jest tylko jedna tragiczność: ta, która się wiąże z postawą wobec Boga. Ukazując kruchość świata i jego strachów, nadzieja chrześcijańska wyzwala chrześcijan od obsesji tego świata. Wolność od takiej obsesji jest podstawowym warunkiem przemiany świata.

Odsłonięcie kruchości „tego świata” wyzwoliło ludzi od obsesji lękowej, która na tym świecie miała swe źródła. Była w tym radość i siła na powrót odzyskanej wolności.

Rysem istotnym wszelkiej nadziei jest moment „zawierzenia siebie”. Żyjąc nadzieją, pokładamy „w kimś naszą nadzieję”. Pokładając w kimś nadzieję, wyrażamy przekonanie, że ktoś jest wierny. Wierność jest jedną z wartości. Dzięki intuicji wartości nadzieja wchodzi w świat drugiego człowieka.

Jest to niezmiernie delikatny punkt wszelkiej nadziei. Moment „powierzenia siebie” wierności Drugiego wyróżnia nadzieję – a nawet przeciwstawia ją tzw. wierze rozumnej. Także w wierze rozumnej możliwy jest moment odniesienia do Drugiego. Ale jak wtedy traktujemy Drugiego? Traktujemy go jako Autorytet, który nam coś poręcza. Im wyższy autorytet, tym lepsze poręczenie i tym pewniejszy wniosek. Tak więc mój stosunek do tego, kto poręcza moją wiarę, jest zasadniczo taki sam, jaki jest mój stosunek do każdego innego argumentu za wiarą. Kiedy wniosek zostaje udowodniony, argumenty stają się zbyteczne. Człowiek nie żyje na poziomie argumentów, lecz na poziomie wniosków. Im szybciej zapomni o dowodach, tym sprawniej potrafi żyć. Inaczej jest w przypadku nadziei. Ten, w kim „pokładam mą nadzieję”, nie jest „argumentem” ani nawet „poręczycielem”, lecz kimś więcej: jest powiernikiem nadziei. Obecność powiernika nadziei trwa tak długo, jak długo trwa nadzieja. Jego symbolem są ręce, które ochraniają. Ręce są stale obecne. Wierność to stała obecność Drugiego.

Ewangelia maluje żywy obraz tego, kto bierze w swe ręce nadzieję człowieka. Jest to obraz umierającego i wstającego z grobu Chrystusa. Chrystus pojawia się tu nie jako „argumenť’, lecz przede wszystkim jako Powiernik nadziei. Powiernik nadziei odznacza się szczególnym charakterem: jest Sacrum i to Sacrum heroicznym. Heroizm ewangelicznego Sacrum odsłania się zarówno w klęsce, jak w zwycięstwie. Droga od klęski do zwycięstwa jest heroiczną drogą Jego nadziei. Takie Sacrum bierze w swe ręce nadzieję człowieka.

Śmierć boli i nicestwi, jak potrafi boleć i nicestwić rzeczywistość. Ale Jezus umiera z sensem. Sens ten otwiera przed nami nadzieja i w niej obecne wartości. Wartością, która jest w centrum, jest człowiek. Jezus umiera za człowieka. Ale co znaczy umrzeć za człowieka w perspektywie nadziei? W jaki sposób nadzieja łączy osobę z osobą? Śmierć za człowieka oznacza, że Chrystus także w człowieku pokłada swą nadzieję. Tutaj – jak się zdaje – odsłania się z kart Ewangelii swoistość heroizmu. Nie tylko obecność cierpienia jest w nim decydująca i nie tylko to, że wybór wyrasta ponad substancję bólu i jest bólowi na przekór. Heroiczne jest także, a może nawet przede wszystkim, że w człowieku została położona jakaś nadzieja.

Skąd moc nowej nadziei?

Płaszczyzna dialogu między chrześcijaństwem a człowiekiem to przede wszystkim płaszczyzna nadziei. Ale nie tylko to. Dialog rozwija się wokół miejsca, w którym człowiek przeżywa własne człowieczeństwo jako prowokację ku jakiemuś heroizmowi. Człowiek poszukuje dla swej pokusy do heroizmu jakiejś nadziei. Nadziei chrześcijańskiej doświadcza jak odnalezienia. Tak wyłania się jego niezmiernie delikatna, a zarazem głęboka i tajemnicza więź z Ewangelią – prowokacja ku jej heroizmowi.

Prowokacja ta stanowi syntetyczną jedność wielu obrazów. Niektóre z nich otwierają człowieka na doświadczenie kruchości świata zła. Inne odsłaniają wizję Sacrum heroicznego. W tym wszystkim ujawnia się także świat wartości: tych przed człowiekiem i tych, które stanowią człowieka. I wreszcie czas z jego teraźniejszością formowaną przez przyszłość. Jedność wielu obrazów znajduje swe ujście w prostym wezwaniu: „pójdź za mną”. Jego prosta treść jest jak budzenie ze snu.

Zwróćmy uwagę na to, że gdy sami składamy swą nadzieję w ręce Drugiego, to gestem tym wcale nie zamierzamy naruszać świata jego dotychczasowych nadziei. Jesteśmy przekonani, że nasze powierzenie nadziei mieści się w ramach jego nadziei. Gest „pokładania nadziei” jest jednym z najbardziej tolerancyjnych gestów człowieka. Gdy Chrystus składa swą nadzieję w człowieku, jest podobnie. Ostatecznie żadna nadzieja człowieka nie zostaje unicestwiona. Nadzieja chrześcijańska, gdy demaskuje, to po to, by ukazać granice, a nie po to, by je przekreślić. Podejmuje ona każdą nadzieję ziemską i idzie z nią dopóty, dopóki nie odkryje u jej kresu bram piekła, na których Dante umieścił znamienny napis: „rzućcie nadzieję, wy, co tu wchodzicie”. Dopóki jest nadzieja, piekła nie ma. Siła nadziei chrześcijańskiej wyraża się nie w zniszczeniach, lecz w wiązaniu nadziei ludzkich z tymi, które są najbardziej ludzkie.

Dojrzałość

Wejrzenie w zakamarki ludzkich doświadczeń nadziei i w heroizm, który z nadziei bierze początek, przynosi nam także widzenie obrazu dojrzałości w ogóle, a dojrzałości chrześcijańskiej w szczególności.

Dojrzałość człowieka to owocowanie nadziei w stronę heroizmu.

Nadzieja – oto podstawowy warunek dojrzałości. Człowiek dojrzewa w miarę, jak coraz bardziej dojrzała staje się jego nadzieja. A nadzieja staje się dojrzała w ten sposób, że w miejscu nadziei płytszej pojawia się nadzieja głębsza, w miejscu nadziei przemijającej – nadzieja trwała, w miejscu nadziei, która się ziścić nie może, nadzieja, która się urzeczywistnia. Przemiany doświadczenia nadziei oznaczają także, że przemianie ulega rozpacz i jej doświadczenie. Rozpacz cofa się lub przybliża, niekiedy jest cicha, milcząca, to znów agresywna, natrętna. Momenty przemiany jednej nadziei w drugą są momentami ocierania się człowieka o rozpacz. Tak rośnie w człowieku nadzieja dojrzała, wyłaniając się z konfliktów i upadków nadziei, które okazały się zbyt wiotkie.

Wszystkie konflikty nadziei odznaczają się pewną logiką! One nie są bezładne, lecz koncentrują się wokół trwałego rdzenia, którym jest doświadczenie wartości. Cóż takiego cennego oczekujesz w swej nadziei? Jaką wartość utraciła twoja nadzieja? W czyjej wierności pokładasz swą nadzieję? I nade wszystko: jak siebie cenisz w twojej nadziei, jak siebie widzisz, ku jakiej wzniosłości lub podłości niesie cię twoja nadzieja? Dojrzałość człowieka mierzy się skalą wartości, którą nadzieja do człowieka przybliża. Człowiek dojrzały to taki człowiek, który potrafi objąć swymi ramionami całą skalę odczuwanych i przeczuwanych przez nadzieję wartości.

Pozostaje jednak wciąż nasze kluczowe pytanie: czym jest dojrzałość chrześcijańska? Albo inaczej: poprzez jaki czyn wyraża się w sposób najbardziej adekwatny siła dojrzałości chrześcijańskiej? Czy może poprzez śmierć za wiarę? A może poprzez jakieś inne męczeństwo? A może poprzez akt radykalnego protestu na miarę Sądu Ostatecznego? Tak się niekiedy wydaje, do tego niekiedy wzywa się wiernych. Ale nie o to idzie.

Czynem, w którym dojrzałość chrześcijańska żywo ukazuje siebie, jest akt właściwego wiązania nadziei. Poprzez ten akt chrześcijaństwo aktualizuje się w człowieku i w świecie.

Wiązanie nadziei to gest sięgający w człowieka i w jego świat. W człowieku dotyka on rdzenia, wokół którego dokonuje się ludzkie odczuwanie wartości. W świecie dotyka on miejsca, w którym wartości stają się ciałem. Bo co znaczy wiązać nadzieje? Wiązać nadzieje to sprawiać, że koniec ­jednej nadziei staje się początkiem drugiej nadziei: z rozpaczy świadków ukrzyżowania i ­krzyżowanych wyprowadzać nadzieję świadków pustego grobu i zmartwychwstałych. Wiązać nadzieje to sprawiać, by w każdej nadziei ziemskiej był słyszalny głos nadziei z tamtej ziemi, by w nadziei, którą ojciec pokłada w swym dziecku, dał się słyszeć głos Stwórcy, który pokłada swą nadzieję w ojcu dziecka. Wiązać nadzieje w jedno to czynić i sprawiać coś jeszcze: to nakłaniać nadzieję do czynu, wiązać ją z konkretem, faktem, wydarzeniem. Głos nadziei ma w tym przypadku być jak głos sumienia przeduczynkowego, które mówi: w imię Nadziei podaj chleb głodnemu, daj świadectwo tej prawdzie, milcz i mów, pracuj i módl się, tu i teraz wołaj na dachach, gdy dzisiaj otrzymałeś cios kamieniem, jutro rzuć chlebem.

Wiązanie nadziei to nie tylko nadawanie wszystkim nadziejom człowieka formy jedności, lecz także odnoszenie nadziei do konkretnego wydarzenia, którego znaczenie i sens zostają odczytane przez pryzmat jutra.

Mówię o tym wszystkim dlatego, że chcę postawić sprawę dialogu chrześcijaństwa ze światem współczesnym. Otóż trzeba dobitnie stwierdzić, że świat współczesny jest światem szczególnie żywo i głęboko doświadczanej nadziei. O nadziei mówi się dziś wszędzie: powołuje się na nią nauka i technika, do nadziei apelują politycy, najważniejsze filozofie są filozofiami nadziei. Człowiek współczesny dojrzewa w nadziei, w jej konfliktach, stygnięciach i w jej powrotach. Współczesne doświadczenie nadziei jest także doświadczeniem granic nadziei. Sprawia to, że człowiek wciąż oczekuje nowych nadziei. Jedną z jego nadziei jest – jak mówi Camus – „nadzieja, że nadzieja przyjdzie”. W tej sytuacji chrześcijaństwo jako wydarzenie we wnętrzu nadziei jest szczególnie bliskie duchowi współczesnego świata. Chodzi tylko o to, by znów uświadomiło sobie, że jest „wydarzeniem”, które ma przemówić do nadziei, bo się z nadziei poczęło. Cała treść wiary, którą niesie, i cała miłość, której chciałoby uczyć, to jak krew i serce organizmu nadziei. Dialog na płaszczyźnie nadziei jest znów postulatem naszych dni.

Można powiedzieć, że w dialogu tym jest ukryty spór o heroizm. Chodzi o to, jaką postać heroizmu uznać za najbardziej właściwą dla człowieka naszych czasów. Tak, to jest między innymi spór o heroizm. Ale chrześcijańskie wiązanie nadziei to zarazem coś więcej. Samo wkroczenie do środka nadziei człowieka, by ją przekształcać i nachylać ku uczynkom, już stanowi wyraz heroizmu – heroizmu, który trwa, żyje, mówi.

opracowanie Wojciech Bonowicz

Skrót eseju „Wiązania nadziei”, który powstał w 1973 r. i został opublikowany w książce „Świat ludzkiej nadziei”.

Ksiądz Józef Tischner – naukowiec, filozof, twórca rozpraw, szkiców i esejów poświęconych problematyce społecznej, filozoficznej i religijnej. Popularność zyskał dzięki udziałowi w programach radiowych i telewizyjnych, m.in. w cyklu „Siedem grzechów głównych po góralsku”. Był związany z Solidarnością od ­początku jej istnienia.

Współtworzył Wydział Filozoficzny ­Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, którego był ­dziekanem. Wraz z ­Krzysztofem ­Michalskim był twórcą wiedeńskiego Instytutu Nauki o Człowieku. Oprócz PAT wykładał na UJ i krakowskiej PWST. ­Napisał m.in. „­Historię ­filozofii po góralsku”, „Filozofię dramatu”, „Etykę Solidarności” i „Spór o ­istnienie ­człowieka”.

Niezbędnik Inteligenta „Zrozumieć mózg” (100071) z dnia 15.04.2013; Przewodnik Kulturalny: O nadziei; s. 120
Oryginalny tytuł tekstu: "Wiązania nadziei"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną