„Wired” to kultowy amerykański miesięcznik, obowiązkowa lektura wszystkich technogeeków – osób interesujących się rozwojem cyfrowej rewolucji. Autorzy magazynu ogłaszali wiele przełomów. Zapowiadali m.in. nadejście Nowej Gospodarki i związanego z nią Long Boom, okresu nieustannego rozwoju bez kryzysów, uruchomionego za sprawą ekspansji ekonomicznej w przestrzeń wirtualną, gdzie przecież nie istnieją żadne granice, a dostęp do informacji czyni konkurencję doskonałą. Teza o Long Boom powstawała w okresie pierwszej bańki internetowej, okresu szalonych inwestycji w drugiej połowie lat 90. XX w., kiedy miliardy dolarów szły w tzw. dotcomy, firmy technologiczne, które jeszcze nie wypracowały centa zysku.
Bańka pękła w marcu 2000 r., giełdy załamały się, przez Krzemową Dolinę przeszło tsunami, wymiatając większość obiecujących biznesów. Potem przyszła Wielka Recesja wywołana kryzysem 2008 r. i ekonomiści chętniej mówią o Secular Stagnation, wiecznej stagnacji, niż o Long Boom. Wyśmiewanie nietrafionych, buńczucznych prognoz byłoby jednak zbyt łatwe, podobnie zresztą jak wcześniejsze bezkrytyczne ich przyjmowanie (wszak do kryzysu w 2008 r. doszło dlatego, że elity świata finansów i polityki gospodarczej uwierzyły w nieograniczoną kreatywność kapitalizmu, co przyznał sam Alan Greenspan, do niedawna szef amerykańskiej Rezerwy Federalnej).
Teza o Nowej Gospodarce nie była bez sensu, a najlepszą ilustracją jej prawdziwości jest firma, która narodziła się właśnie wtedy, gdy Nowa Gospodarka zbliżała się do pierwszego głębokiego kryzysu. Podstawowym paliwem tej gospodarki jest informacja, której ilość szybko przyrasta za sprawą rozwoju technik informatycznych. Dziś każdy zaopatrzony jest przynajmniej w kilka komputerów, bo za komputer należy uznać także telefon komórkowy, cyfrowy aparat fotograficzny, a nawet samochód.