Marzenia o mechanicznych istotach i innych frankensteinach z pewnością ugruntowały ludzką gotowość na wielką, medycznoinżynieryjną przygodę z poprawioną wersją Homo sapiens. Jednak o wiele bardziej realnym doświadczeniem w tym zakresie była eugenika – szeroko zakrojony, międzynarodowy system działań polityczno-administracyjnych na rzecz kontroli urodzeń, zapobiegania mnożeniu się „niepożądanego elementu”, zdrowotności genetycznej społeczeństwa i czystości rasy.
Bilans jej stulecia, zakończonego w latach 60., jest zdecydowanie negatywny. A to sprawia, że z niepokojem myśli się o eksperymentach zmierzających do takich rewolucyjnych zmian, jak programowanie pożądanych cech psychofizycznych poprzez manipulacje genetyczne i selekcję zarodków w technologicznie wspomaganej prokreacji (in vitro), wzmacnianie organizmu i zmysłów człowieka przez wprowadzanie w jego ciało substancji „dopingujących”, nanorobotów i innych urządzeń czy integrowanie mózgu z zasobami globalnej sieci informacyjnej poprzez wszczepiane w układ nerwowy procesory i nadajniki.
Wszystkie te technologie, znane w literaturze bioetycznej pod zbiorczą nazwą human enhancement (ulepszanie człowieka), niosą ze sobą zagrożenia cywilizacyjne, których skali i znaczenia nie można nawet dobrze oszacować. Jak będzie wyglądał świat, w którym większość ludzi będzie miała tylko swoje śmiertelne ciała, a niektóre osobniki (stworzone nie tylko na bazie człowieka, lecz także być może zwierząt i robotów) zostaną wyposażone w nieporównanie większe zdolności poznawcze, intelektualne i emocjonalne, a ponadto będą korzystać z możliwości nieograniczonej regeneracji tkanek i wymiany części, odsuwając swą śmierć praktycznie w nieskończoność?
Z pewnością będzie to świat dla zwykłych, „analogowych” ludzi frustrujący i niesprawiedliwy.