W XVII w. punkt ciężkości olbrzymiego państwa przenosi się wyraźnie ku wschodowi. Wpływy wschodnie nie musiały być wcale wnoszone z zewnątrz: reprezentowali je przecież od pokoleń osiadli na Rusi i w Wielkim Księstwie Ormianie, Karaimi i Tatarzy. Z nich to rekrutowali się najlepsi eksperci do spraw Krymu i Wysokiej Porty, najbardziej zaufani wywiadowcy (żeby nie powiedzieć wprost: szpiedzy), informujący o zamiarach chanów i sułtanów, wreszcie kupcy pośredniczący w sprowadzaniu na krajowe rynki towarów wschodnich. W tej ostatniej roli niezastąpieni okazali się Ormianie, stale przemierzający nie zawsze bezpieczne szlaki handlowe od Lwowa do Stambułu.
Rozsadnikiem mody wschodniej było i pole bitewne, na którym, zwłaszcza w XVII stuleciu, jakże często spotykano się (i potykano) z chanatem krymskim, wojskami sułtana czy Moskwą. Drogą łupów, a nie zakupów, trafiały do szlachty polskiej wschodnie uprzęże końskie, takaż broń oraz inny sprzęt wojskowy, namioty i kobierce, a nawet instrumenty muzyczne janczarów.
Ubiór wschodni zaczął być używany przez szlachtę na co dzień. Zrósł się najpierw z widokiem typowego przedstawiciela tego stanu, by w dobie zaborów stać się synonimem stroju ogólnonarodowego. Prawda, że nie były to dosłowne zapożyczenia, skoro na przykład kontusz posiadał charakterystyczny krój, nieznany szatom wschodnim, a delia czy żupan nie były duplikatami tureckich kaftanów. Nie przyjęły się też w Polsce bufiaste szarawary ani – wśród szlachcianek – powiewne i przejrzyste stroje haremowych odalisek.