Mówiąc najkrócej: świętość jest tlenem religii. Katolicki kult świętych odnawia i wzmacnia Kościół. Bez niego nie ma masowej pobożności, a bez niej nie ma masowego Kościoła. Ale świętych mężów i kobiety znał świat przed i poza chrześcijaństwem. I tak jest do dzisiaj.
Turyści z Zachodu pasjonują się Tybetem i buddyjskimi lamami. Pielgrzymują do Indii, by zobaczyć na własne oczy ascetów i guru hinduizmu. W Turcji chodzą oglądać wirujących w tańcu sufich. W Polsce można być świadkiem wypraw chasydów z Izraela i USA do grobów cadyków. Niektórzy badacze religii już ponad wiek temu uznali, że sama religia jest po to, by zarządzać świętością w społeczeństwie. W tym ujęciu świętość jawi się jako tajemnicza, przerażająca, ale też fascynująca strefa duchowej mocy i kontaktu z siłami kosmicznymi, nadprzyrodzonymi.
Odcienie świętości
Chrześcijanie antyczną religię Greków i Rzymian uważali za fałszywą, ale antyczni „poganie” uważali z kolei chrześcijan za „ateistów”, bo jak można wierzyć tylko w jednego boga? A zatem może istnieć bardziej fundamentalna więź niż relacja Bóg–człowiek: to relacja człowiek–sacrum, strefa świętego. Także dzisiaj ludzie mają potrzebę, poczucie i intuicję świętości. Jest na nią nadal masowy popyt, a więc jest i podaż. W krajach zlaicyzowanych wciela się ona w celebrytów. Świeckimi świętymi są tu silni liderzy polityczni i idole popkultury. Jest nawet odpowiednik relikwii: kurtki Beatlesów, suknia Marilyn Monroe, gitara Jimmiego Hendriksa. Z tym że fani nie oczekują od celebrytów świętości w znaczeniu religijnym.
Kościelny kult świętych ma korzenie pogańskie. Już w starożytności pośrednicy między światem bogów a światem ludzi, mędrcy, pustelnicy, cudotwórcy, otaczani byli czcią, jak działający w I w.