Po raz drugi zorganizowano w Polsce Tydzień Apostazji. Pan mówi: nie tędy droga wyjścia z Kościoła. Dlaczego?
Po fali apostazji, jaka rozpoczęła się w latach 2005–06, Konferencja Episkopatu Polski wydała instrukcję, jak apostazja powinna przebiegać. W istocie chodziło o dokręcenie śruby: trzeba przyprowadzić dwóch świadków, dołączyć akt chrztu i osobiście stawić się u proboszcza. Często są to spotkania upokarzające, bywa, że księża grożą, że dowie się rodzina, drą akty chrztu albo wręcz unikają tych, którzy na stresującą sytuację również potrafią reagować agresją słowną. Ale – co istotniejsze – Kościół uznaje taką „apostazję kanoniczną” za swoją wewnętrzną sprawę. W radykalny sposób przedefiniowano to, co świeckie, na jakiś parareligijny obrzęd. W sprawie wystąpienia powinno decydować sumienie człowieka, które jest przecież – lub powinno być – chronione przez świeckie ustawy i procedury.
Są takie?
Przykład Włoch pokazuje, że są. Tam batalia prawna trwała w latach 1999–2002, a jej kluczem było prawo do sprostowania danych wrażliwych, wynikające z ustawy o ochronie danych osobowych. W polskim prawie również istnieje pojęcie „informacyjnego samookreślenia”, które jest zdemitologizowaną „apostazją kanoniczną”. Ochronę danych osobowych zapewnia także traktat lizboński i Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Świecka procedura polega więc na wysłaniu listem poleconym do parafii chrztu oświadczenia o wystąpieniu z Kościoła z uprzejmą, lecz zdecydowaną prośbą o wpisanie adnotacji w Księdze Chrztów.
I co? Księża wpisują?
W zdecydowanej większości nie, choć są chwalebne i odnotowywane wyjątki.