Decyzją sądu Marcin Dubieniecki trafił do aresztu na trzy miesiące – z zastrzeżeniem, że może zostać zwolniony po wpłaceniu poręczenia w wysokości 600 tys. złotych w terminie nieprzekraczającym trzech tygodni od daty postanowienia. Prokuratura złożyła w tej sprawie zażalenie, sugerując, że decyzja ta może wprowadzać opinię publiczną w błąd i sugerować niewinność. Sąd ten wniosek uwzględnił, Dubieniecki nie może zatem opuścić aresztu.
Do aresztu – bez możliwości wyjścia za kaucją – trafili poza tym współpracownicy Marcina Dubienieckiego (Grzegorz D., Wiktor D., Katarzyna M. oraz Beata W.), im jednak prawo do wcześniejszego zwolnienia nie przysługuje.
Było jasne, że jeżeli prokuratura wymieni Dubienieckiego, zięcia nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w gronie podejrzanych o wyłudzenie 13 mln zł z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, media rzucą się na temat, bo to łakomy kąsek. Tymczasem warto skupić uwagę nie na mężu Marty Kaczyńskiej (są w trakcie rozwodu), ale na mechanizmie przestępstwa, wysysanie pieniędzy z PFRON ma bowiem już wieloletnią tradycję. Mówi się, że okazja czyni złodzieja. Otóż łatwość uzyskiwania dofinansowania z państwowego funduszu stwarza nieustanne okazje.
W PFRON szwankuje system kontroli wydatkowanych środków. W tym przypadku pieniądze miały być wynagrodzeniem za pracę osób niewidomych. PFRON sprawdził, że niewidomi są autentyczni, ale nie potrafił (może nie chciał albo nie mógł) zweryfikować, czy rzeczywiście wykonują jakąkolwiek pracę.
Fundusz, można rzec, sam był w tej sprawie ślepy i głuchy. Prokuratura Apelacyjna w Krakowie uważa, że praca nie była wykonywana. 248 niewidomych pobierało wynagrodzenie za nic i dzieliło się pieniędzmi z organizatorami procederu, w tym z Marcinem Dubienieckim, jego krewnym z Krakowa, nową partnerką życiową i dwojgiem innych osób.