Od lat tak wiele nie zależało od tak niewielu. Niewykluczone, że zaledwie kilkadziesiąt, może kilkaset tysięcy wyborców zdecyduje, ile partii wejdzie do Sejmu, który – jak wynika z sondaży – równie dobrze może być dwupartyjny, jak i siedmiopartyjny. To z kolei przesądzi, jaki będziemy mieli rząd, jeśli w ogóle jakiś powstanie.
W okolicach progu tłoczy się aż pięć ugrupowań – Zjednoczona Lewica (którą obowiązuje 8-proc. próg dla koalicji) oraz Nowoczesna, Kukiz’15, PSL i KORWiN.
Im więcej z nich pokona próg, tym mniej prawdopodobne jest osiągnięcie samodzielnej większości przez PiS.
Jeśli przepadną Kukiz i KORWiN, to PiS zostanie bez oczywistego koalicjanta i będzie grało albo na rozbicie Platformy lub przyciągnięcie PSL, albo na przyspieszone wybory. Platformę może wówczas kusić stworzenie koalicji patchworkowej – sojuszu przegranych przeciw osamotnionemu zwycięzcy.
Jeśli przepadną lewica, Ryszard Petru i PSL, to Jarosław Kaczyński będzie miał zapewne samodzielną większość i widoki na zmianę konstytucji w porozumieniu z Pawłem Kukizem i Januszem Korwin-Mikkem.
Jeśli zaś wejdzie cała siódemka, to będziemy mieli najbardziej rozdrobniony parlament, odkąd istnieje próg wyborczy, czyli od 1993 r. A możliwe są przecież i warianty pośrednie – np. wchodzi jedna partia bliższa PiS i dwie bliższe Platformie albo odwrotnie.
– Jest tyle zmiennych, że nie chcę nawet spekulować, co się stanie – mówi ważny polityk prawicy.
Tylko jednego dnia, 15 października, ukazały się trzy sondaże. W jednym z nich próg przekraczało pięć partii (odpadały ZL i KORWiN), w drugim – sześć (Sejm bez Nowoczesnej), a w trzecim – siedem.
Sztabowcy mają zatem pełne prawo do potężnego bólu głowy.