W telewizji państwowej doszło, jak wiemy, do próby puczu: grupa o nazwie Rada Mediów Narodowych (zdaje się, każda junta musi mieć w nazwie Naród) ogłosiła, iż zdejmuje z urzędu dotychczasowego prezesa, przejmuje władzę na całym obszarze TVP i do czasu wyłonienia nowych demokratycznych władz powierza prezesurę osobie zaufania Suwerena. Od razu pojawiły się internetowe memy, nawiązujące do niedawnego puczu w Turcji; skojarzenie o tyle zasadne, że pucz telewizyjny podobnie jak turecki zakończył się błyskawiczną klęską. Suweren (czyli lud w osobie Jarosława Kaczyńskiego) wezwał (plotka głosi, że również wyzwał) puczystów i nakazał przywrócić poprzedni porządek. Podobnie jak w kraju Erdoğana, okoliczności przewrotu, jego cele i następstwa pozostają niejasne. Ale też chyba będą teraz porachunki. Ta parodia zamachu stanu byłaby może zabawna, gdyby nie odsłaniała raczej mało śmiesznych rysów pisowskiej „rewolucji”.
Zobaczyliśmy, jak pod osłoną patetycznych frazesów (budujemy Media Narodowe), samozachwytu (wreszcie „w telewizji znikła nienawiść i walka polityczna”, deklarowała członkini RMN pos. Joanna Lichocka, skądinąd wnioskodawczyni wyrzucenia Jacka Kurskiego) odbywa się rywalizacja personalnych koterii o dostęp do władzy, stanowisk i pieniędzy, jakie wciąż daje telewizja rządowa. Zarzuty tzw. RMN wobec Jacka Kurskiego, że doprowadził TVP do utraty zaufania, spadku oglądalności, niebezpiecznie zadłużył spółkę itp., są całkowicie słuszne, tyle że prezes Kurski wykonywał jedynie zalecenia prezesa Kaczyńskiego, dokładnie tak samo, jak musieli to zrobić pisowscy członkowie dumnej Rady. Coś im się uroiło, więc zostali publicznie upokorzeni, jak inni przed nimi i inni po nich, którym też mogłoby się wydawać, że mają jakieś własne kompetencje, tytuły, funkcje, odpowiedzialność.