Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Podkomisja smoleńska wchodzi na szczyty. Szczyty niegodziwości

Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Dane z czarnych skrzynek były manipulowane, ich zapis był cięty. Okazało się też, że jeden z silników był niesprawny, podobnie jak generator i dwa wysokościomierze – takie „sensacje” przekazała powołana przez Antoniego Macierewicza podkomisja MON.

„Sensacje”, które nic do sprawy nie wnoszą oprócz pogłębienia zamętu wokół jednej z największych polskich tragedii po drugiej wojnie.

Członkowie podkomisji z Antonim Macierewiczem na czele spotkali się z dziennikarzami, nie dając im możliwości zadawania pytań. Taki szczegół na początek, który pokazuje nie tylko stosunek do katastrofy smoleńskiej i opinii publicznej, ale i gotowość członków komisji do obrony swych racji.

Nie o wyjaśnienie czegokolwiek chodzi, ale o zaciemnienie, „zabełtanie”, namieszanie ludziom w głowach po to, by odrzucili fakty i uwierzyli w kłamstwo, które jest na rękę nowej władzy. Przyjęcie tej „prawdy”, która urosła do rangi mitu, świeckiej religii, jest dla PiS kluczowe, bo oznacza przejście na jedną stronę. Pełne i bezpowrotne. Zabieg z podstaw manipulacji i skuteczności propagandy charakterystyczny dla totalitaryzmów.

Nie ma sensu odnosić się do przedstawionych wynurzeń tzw. ekspertów Macierewicza. Nie ma, bo trudno odnosić się do stwierdzeń ludzi, którzy nie mają pojęcia, o czym mówią. Żaden z członków podkomisji nigdy nie zbadał żadnego wypadku lotniczego. To mniej więcej tak, jakby sekcję zwłok ofiary zabójstwa zlecić preparatorom. 

Po drugie, „sensacyjne fakty” w sposób zamierzony podali bez jakichkolwiek szczegółów (informacje o cięciu zapisu czarnych skrzynek, co zresztą jest wyjaśnione w raporcie komisji Millera, o awarii silnika oraz wysokościomierzy czy o śladach ognia na szczątkach tupolewa, które miały się pojawić przed uderzeniem o ziemię i pożarem). To tak, jakby publicznie oskarżyć kogoś o zabójstwo i powiedzieć, że dowody zostaną przedstawione później.

Ignorancja płynąca z wypowiedzi członków podkomisji czasem wręcz ścinała z nóg. Choćby wtedy, gdy jej szef „ujawnił”, że części samolotu znaleziono jeszcze przed brzozą, z którą tupolew się zderzył i na której stracił fragment skrzydła. Nie powiedział jednak, że samolot jeszcze przed tym tragicznym w skutkach uderzeniem zahaczał o drzewa. O niektóre z nich – jak wskazywały ścięte gałęzie – na tyle nisko, że prawie dotykał kołami ziemi. Patrząc na uszkodzenia skrzydła utrwalone na zdjęciach wykonanych po wypadku widać, w jak wiele konarów uderzał samolot.

Nie ma sensu polemizować z tymi wyciąganymi „zza węgła” półprawdami, wyrwanymi z kontekstu nagraniami z obrad komisji etc. Polemikę będzie można podjąć dopiero wtedy, gdy podkomisja MON poda wraz z dowodami inne przyczyny katastrofy niż te, które ustaliła komisja Millera. A więc, dla przypomnienia wymienię dwie najważniejsze:

1. Piloci zeszli poniżej dopuszczalnej wysokości, tzw. wysokości decyzji, czyli 100 metrów nad lotniskiem (a z zapisu czarnych skrzynek wynika, że lecąc w wąwozie, w pewnym momencie byli... dwa-trzy metry poniżej poziomu pasa startowego smoleńskiego portu), w konsekwencji zderzyli się z drzewami, w tym z brzozą, co doprowadziło do utraty końcówki skrzydła, obrócenia się samolotu wokół osi i zderzenia z ziemią z prędkością prawie 300 km na godzinę.

2. Piloci chcieli odejść na drugi krąg w tzw. automacie, co na lotnisku nie wyposażonym w system ILS (a takim był Smoleńsk – Siewiernyj) było absolutnie niewykonalne (to dlatego nie zadziałał przycisk „odejście” na wolancie). Piloci powinni przeprowadzić ten manewr ręcznie, czyli bez użycia automatu. W końcu tak zrobili (zwiększyli ciąg silników do maksymalnego i poderwali sterami maszynę), ale było już za późno – tupolew uderzył o brzozę właśnie podczas wznoszenia.

Jak na razie zarówno podkomisja MON, jak i „eksperci”, którzy współpracują z Antonim Macierewiczem nie mają odwagi zmierzyć się z tymi faktami krok po kroku, dowód po dowodzie. Planują za to kolejne „eksperymenty” ze zderzaniem umieszczonej na pędzącym samochodzie brzozy z tupolewem. To wszystko, co z katastrofą smoleńską robi PiS, Antoni Macierewicz i jego ludzie, od dawna nie jest straszne ani śmieszne. Jest po prostu niegodziwe.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną