Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Macron forsuje prawo, które uderzy w firmy delegujące polskich pracowników do UE

Prezydent Macron ma na razie mocniejsze karty niż PiS. Prezydent Macron ma na razie mocniejsze karty niż PiS. Jeso Carneiro / Flickr CC by 2.0
Aby zablokować niekorzystne dla Polski zmiany w dyrektywie o pracownikach delegowanych, potrzebujemy solidnej koalicji. Wkrótce przekonamy się, czy PiS ją zbuduje.

Chociaż sierpień to we Francji tradycyjnie miesiąc urlopów, prezydent Emmanuel Macron odpoczywać będzie krótko. Jeszcze w sierpniu planuje bowiem odwiedzić Rumunię i Bułgarię, a w Austrii spotka się z premierem Czech. Wszystko po to, żeby dokonać wyłomu w sojuszu nowych państw członkowskich, które nie chcą zmian w zasadach delegowania pracowników na unijnym rynku. Najwięcej na obecnych przepisach korzysta Polska, bo to polskie firmy wysyłają co roku za granicę ponad pół miliona pracowników. Składki od ich zarobków dostaje nasz ZUS, więc zysk Polski jest podwójny – na kontraktach zarabiają polscy przedsiębiorcy, a deficyt w systemie ubezpieczeń społecznych też dzięki temu jest nieco mniejszy.

Jednak Francja z takim delegowaniem od lat walczy i widzi w nim socjalny dumping. Francuzi nie chcą wcale swojego rynku zamykać przed pracownikami z Polski. Chcą jednak, żeby pracowali oni na francuskich warunkach i we Francji płacili wszelkie podatki oraz składki. A polskie firmy pośredniczące mają założyć swoje spółki we Francji i też działać zgodnie ze wszystkimi lokalnymi przepisami. To oczywiście rozwiązanie, delikatnie mówiąc, bardzo mało opłacalne dla naszych przedsiębiorstw. Polska zatem stanowczo sprzeciwia się francuskim pomysłom na rewizję przepisów o delegowaniu.

Tyle że to prezydent Macron ma na razie mocniejsze karty. Trudno sobie wyobrazić opór Niemiec, które z Macronem chcą mieć jak najlepsze stosunki, a wszelkie nadzieje na dialog z Polską musiały porzucić po tym, jak na nowo PiS rozpoczął akcję pod hasłem „reparacje wojenne”. Nasz najważniejszy potencjalny sojusznik, czyli Wielka Brytania, z Unii wychodzi i żadne reformy dyrektyw już jej nie obchodzą. Ma na głowie zupełnie inne zmartwienia, bo przez prawie pół roku negocjacji rozwodowych postępu nie widać.

Hipokryzja PiS

Do tego Macron chce zapewne w ten sposób Polskę ukarać. Nie tylko za zerwanie kontraktu na caracale, ale też za lekceważenie wszelkich możliwych przepisów unijnych. Nic dziwnego, że wybrał sobie na nowych sojuszników Rumunię i Bułgarię, które mają być przykładami „dobrych nowych państw członkowskich”. Bo choć wciąż nie radzą sobie z korupcją, przynajmniej nie kontestują na każdym kroku decyzji Brukseli.

A Polska w tej rozgrywce karty ma słabe, skoro na co dzień Unii chce tak mało, jak to tylko możliwe. To zresztą swoisty paradoks, że PiS z jednej strony ignoruje Trybunał Sprawiedliwości UE i na każdym kroku krytykuje Komisję Europejską, ale w przypadku delegowania powołuje się na moc unijnych reguł i zasadę czterech wolności.

Nagle okazuje się, że z Komisją warto mieć dobre stosunki, bo to ona jest strażniczką europejskich traktatów. Tylko że tak się w Unii po prostu nie da. Skoro polski rząd poszedł na wojnę z Brukselą, to niech nie oczekuje, że teraz ona będzie go ratować przed protekcjonistyczną Francją.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną