Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Chcieliście Polski? No to ją macie.

Takiej Polski chcieliście?

Cmentarz wartości, instalacja pod Sejmem Cmentarz wartości, instalacja pod Sejmem Jakub Wosik / Reporter
Zdumiewająca jest łatwość, z jaką tak wielu intelektualistów i publicystów wzywa do porzucenia systemu, który zapewnił Polsce najlepsze ćwierćwiecze w nowożytnych dziejach, chociaż sami nie mają na razie lepszego do zaproponowania.
Janusz A. MajcherekŁukasz Krajewski/Agencja Gazeta Janusz A. Majcherek

Nie ma powrotu do tego, co było – to jeden z tych frazesów, których powtarzanie uchodzi w części środowisk opiniotwórczych za wyraz głębokiej refleksji historiozoficznej i politologicznej. Tymczasem mowa o okresie bezprzykładnego rozwoju, który sprawił, że Polska znalazła się geopolitycznie, cywilizacyjnie, kulturowo i ekonomicznie tak blisko najwyżej rozwiniętych krajów Zachodu jak bodaj nigdy w historii, a przynajmniej od XVI w. Czy fakt, że ekipa owładniętych kompleksami i obsesjami szaleńców tak łatwo ten system i ten dorobek unicestwia, ma podważać jego wartość?

Niektórzy tak uważają, a nawet więcej: twierdzą, że system ów był ułomny lub wadliwy, skoro umożliwił ekipie destruktorów dojście do władzy. Albo jeszcze więcej: swoimi wadami i ułomnościami wręcz utorował tej ekipie drogę do samodzielnych rządów. Zatem: jest odpowiedzialny za wyhodowanie własnych grabarzy, a więc niewart restytucji i trzeba go odesłać do lamusa historii, a zacząć się rozglądać za nowym. Na razie wszakże takowego nie widać. Jedyne, co bywa wprost proponowane, to powrót do jeszcze dawniejszego systemu, czyli nostalgicznie wspominanego przez europejską lewicę i jej młodych polskich naśladowców welfare state w wydaniu z lat 60. i 70.

Nie całkiem perfekcyjna III RP

Tak, to prawda, III Rzeczpospolita miała wady, nie była oczywiście systemem idealnym. W jednym ze swoich przenikliwych i błyskotliwych esejów, zatytułowanym „O dążeniu do ideału”, Isaiah Berlin poddał krytycznej analizie tytułową skłonność, zwłaszcza jeśli przeradza się ona w obsesję. Pokazał niemożność jej zaspokojenia wynikającą z wielości ideałów i stojących za nimi wartości oraz ich wzajemnego skonfliktowania. Zasygnalizował także niebezpieczeństwo przekształcenia ideału w dogmatyczny projekt oraz szkody i nieszczęścia, jakie może ściągnąć usilne dążenie do jego realizacji.

III Rzeczpospolita też nie urzeczywistniała w pełni żadnego z wielu, często sprzecznych, ideałów, czego nie omieszkiwały jej wypominać zastępy sfrustrowanych tą niedoskonałością obserwatorów i komentatorów, a zwłaszcza rozmaitych ideologów, hołdujących takim ideałom – każdy swojemu, więc każdy mający powody do narzekań na jego niespełnienie. Nie całkiem perfekcyjna transformacja, nie dość sprawiedliwe stosunki społeczne, niedostatek państwowej troski, nierychliwe sądy, niepełne prawa dla osób LGBT, niezadowalające płace i dochody, do tego nieekscytująca banalność mieszczańskiego życia i dorabiania się, niedostatek wielkich idei i wizji – to wszystko zapisywane jest jako pasywa Polski po 1989 r.

Do tego dochodzą wyrastające z pięknoduchowskich ideałów zbrzydzenie konsumpcjonizmem, galeriami handlowymi (bo wypierają galerie sztuki), parkami wodnymi i parkami rozrywki, niezadowalający etos polskiej przedsiębiorczości, nieskrępowana aktywność bankierów i deweloperów, dalecy od ideału politycy. Nic w III RP nie było idealne, zatem powodów do marudzenia i narzekania nie brakowało, a jeśli nawet, to się je wymyślało lub wyolbrzymiało. Kto zaś ich nie dostrzegał lub nie doceniał, musiał wysłuchiwać „byliśmy głupi”, „byliśmy ślepi”, „byliśmy głusi”…

Prawdopodobnie nierozstrzygalny jest spór, czy do załamania III RP przyczyniły się bardziej jej faktyczne niedoskonałości, czy ich wyszukiwanie i wyolbrzymianie przez notorycznych malkontentów i pasjonatów dążenia do ideału, nazbyt często zresztą trącącego utopią, i to socjalistyczną. Pod hasłami „Inna Rzeczpospolita jest możliwa” forsowany był (jak w przypadku książki pod takim tytułem) jawny komunizm, neosocjalizm, neobolszewizm. Przez wiele lat po upadku PRL snuły się w niektórych środowiskach społecznych nostalgiczne wspomnienia i sentymenty do ustroju „sprawiedliwości społecznej”, „pełnego zatrudnienia” i „troski o zwykłego człowieka”. Gdy zaczęły wygasać (wraz z odchodzeniem pokoleń nimi przesiąkniętych), w życie publiczne i aktywność publicystyczną wkroczyli młodzi piewcy socjalizmu, którzy nie zaznali życia w jego realnym wcieleniu, więc snuli jego wyidealizowane wizje, siekąc na odlew tak od nich odległą III RP.

Koszmarny obraz III RP

Kiedy więc teraz w „Gazecie Wyborczej” ukazują się dramatyczne wstępniaki o upadku w Polsce demokracji i zawróceniu kraju z drogi, którą kroczył przez 27 lat, to może redaktor powinien się zastanowić, zanim udostępni łamy młodym doktrynerom na kolejne wywody o „umowach śmieciowych”, niedolach prekariatu, pazerności banksterów, zbyt niskich (zawsze są zbyt niskie) płacach, niesprawiedliwych (bo zbyt niskich) podatkach, biednych lokatorach (cudzych domów) i wrednych liberałach, którzy to wszystko firmują i aprobują.

Ale na upadek III RP pracowali też intelektualiści, tacy jak autor hasła (raczej frazesu) „byliśmy głupi”, wrażliwa etyczka niepotrafiąca wybaczyć Bronisławowi Komorowskiemu udziału w polowaniach (teraz myśliwi mogą polować, ile chcą i gdzie chcą, a ich resortowy patron przy okazji wycina Puszczę Białowieską; skądinąd Adam Wajrak mimo tego znalazł czas, by jeszcze naurągać Komorowskiemu za te polowania), przenikliwy filozof polityki przekonujący, że „inny kapitalizm (a także liberalizm) jest możliwy” (i nazywa się socjalizm – można dopowiedzieć), współautorzy pojęcia IV Rzeczpospolita (podobno jest kilku) oraz wielu, wielu innych. Wiadomo: realny świat nigdy nie dorówna intelektualnym konstrukcjom tworzonym przez wybitne umysły obdarzone wizjonerską wyobraźnią.

Koszmarny obraz III RP współtworzyli artyści, a zwłaszcza filmowcy, szczególnie ci o ambicjach artystycznych. Duża część najbardziej chwalonych przez krytyków i nagradzanych na festiwalach produkcji poświęconych polskiej rzeczywistości po 1989 r. to tendencyjne historie tragicznych skutków i ofiar transformacji, społecznego wykluczenia, patologii kapitalizmu, ogólnej nędzy i rozpaczy. Przykładowo: „Edi” – zbieracz złomu jedynym sprawiedliwym wśród szemranych beneficjentów kapitalizmu; „Cześć Tereska” – dziewczyna z blokowiska zagubiona w strasznym świecie wykluczenia, poniżenia i ubóstwa; „Galerianki” – deprawacja młodych dziewcząt w galeriach handlowych (historia na podstawie jednej z legend miejskich, podobnie jak „Sponsoring”); „Plac Zbawiciela” – rodzinna tragedia ofiar nieuczciwego dewelopera; „Sztuczki” – wrażliwe dzieci w świecie biedy i braku perspektyw snują marzenia o wyrwaniu się z niego; nawet komedia „Pieniądze to nie wszystko” osadzona w realiach degradacji i degeneracji byłych pegeerowców, wykorzystanych przez cwanego „miastowego” inteligenta (absolwenta filozofii!) do produkcji jabcoków.

No i oczywiście „Układ zamknięty”, dający niemal literalną (już w tytule) wykładnię III RP według Jarosława Kaczyńskiego (nieprzypadkowo ten właśnie film naczelny propagandysta „dobrej zmiany” pospiesznie włączał do ramówki kierowanej przez siebie telewizji publicznej w dniach lipcowych protestów, z nieskrywaną intencją: patrzcie, czego oni bronią!).

Najlepszy czas w dziejach

Takie i podobne opowieści ilustrowały najlepszy bodaj okres w nowożytnych polskich dziejach, tak widzieli ten czas i jego przemiany najlepsi ponoć wizjonerzy polskiego kina artystycznego i społecznego. W nagrodę doczekali „dobrej zmiany”, która odbierze im swobodę twórczą i odmówi pieniędzy na kręcenie kolejnych filmów, o ile nie będą opiewać żołnierzy wyklętych i innych bohaterów nacjonalistyczno-religijnego panteonu.

Człowiek, któremu zawdzięczamy bezprzykładny okres rozwoju gospodarczego, jaki nastąpił po 1989 r., czyli Leszek Balcerowicz, jest dziś poniewierany, wyszydzany i wyklinany przez zastępy doktrynerów, ideologów i marzycieli o innej Rzeczpospolitej, innym kapitalizmie, innym liberalizmie lub po prostu – niektórzy tego nie kryją – o państwowym socjalizmie.

To wszystko dzieje się w sytuacji, gdy polityczna reprezentacja tych środowisk, uosabiana przez brodatego Korwina lewicy, nie ma szans na przekroczenie wyborczego progu, czyli odegrania jakiejkolwiek roli poza destrukcyjną. W ten sposób jedynie legitymizują i wspierają dewastację najlepszego w nowożytnych dziejach Polski systemu, prowadzącą do geopolitycznego, cywilizacyjnego i kulturowego oddalania naszego kraju od Zachodu. I jeszcze powtarzają, że nie ma powrotu. Czyżby?

***

Janusz A. Majcherek jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego.

Polityka 34.2017 (3124) z dnia 22.08.2017; Polityka; s. 21
Oryginalny tytuł tekstu: "Chcieliście Polski? No to ją macie."
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną