Wiadomo już, kto zastąpi odwołanych ze stanowiska w zeszłym tygodniu szefów ministerstw. Grzegorza Schetynę w MSWiA zastąpi Jerzy Miller. Andrzeja Czumę w Ministerstwie sprawiedliwości – Krzysztof Kwiatkowski, Mirosława Drzewieckiego w sporcie – Adam Giersz. Dwaj ostatni pracowali już w obejmowanych resortach na stanowiskach wiceministrów. Można nawet powiedzieć, że dzisiejsze nominacje to dowód słabości Platformy Obywatelskiej. Premier wybrał ludzi z drugiego szeregu, raczej bez wyrazu i luźno związanych z partią. Cechy pożądane, ale tylko w przypadku szefa CBA.
Cała trójka (o nowym szefie CBA dalej) to rzetelni i sprawni urzędnicy. Szczególnie następca Schetyny - w przeszłości wiceminister finansów i szef Narodowego Funduszu Zdrowia. Nowy minister spraw wewnętrznych i administracji uchodzi za wzorowego i bezkompromisowego urzędnika. Co ważne – bez wyraźnych sympatii politycznych. Jest jednym z nielicznych, jeśli nie jedynym, który zajmował wysokie stanowiska w administracji państwowej zarówno za rządów SLD, jak i AWS oraz PiS. Nigdy nie kierował jednak tak potężną instytucją jak nazywane państwem w państwie MSWiA – to jego minus.
Podobnie Adam Giersz, dawniej wybitny trener tenisa stołowego (prowadził legendarnego Andrzeja Grubbę), który zbliżoną funkcję pełnił w rządzie Leszka Millera (wiceministra edukacji odpowiedzialnego za sport).
Najgorzej na ich tle prezentuje się Krzysztof Kwiatkowski. Młody i ambitny, z doświadczeniem w administracji. Ale zaskakujące jest, że to kolejny minister sprawiedliwości, który nie ukończył żadnej aplikacji prawniczej (a udało się to nawet Zbigniewowi Ziobrze). Nieoficjalnie mówi się, że Kwiatkowski ministrem został, bo po prostu nie było chętnych na miejsce Czumy – notabene jednego z najgorszych ministrów sprawiedliwości ostatnich lat.