Był sobie skrzypek Hercowicz
Co grał z pamięci jak z nut
Z Schuberta on umiał zrobić –
No brylant, no istny cud.
Dzień w dzień, od świtu po wieczór,
Zgraną jak talia kart
Tę samą sonatę wieczną
Wciąż pieścił jak jaki skarb.
O. Mandelsztam
Był sobie żydowski chłopak w Jassach, w początku lat 40., który też chciałby być skrzypkiem. Ale skrzypce to głośny instrument. Żelazna Gwardia usłyszy, sąsiedzi doniosą. Jak grać Schuberta w schowku pod podłogą, w wygrzebanej w ziemi kryjówce? Z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej rozpaczliwie samotny i to w najbardziej dosłownym i fizycznym sensie. Już wiesz, przecież wychodzisz czasami z piwnicy, żeby zjeść jakiś ochłap i przy okazji zaczerpnąć wiadomości, że kolejna osoba z twojej rodziny nie istnieje. Znikła, rozmyła się w przestrzeni. Przyszli wysocy, roześmiani młodzieńcy z Żelaznej Gwardii, znaleźli, zabrali, pustka.
Pierwszy imperatyw: przeżyć. Drugi: uciec – z tego kraju, z tej piwnicy, od tych wspomnień. Isaac Chiva przeżył i uciekł. Z Rumunii, ale nie od pamięci. Jakże on ją tłamsił w sobie, jak starał się odrzucić. Ileż godzin trzeba było przegadać, żeby zgodził się napisać krótki raport o niewybrzmiałych skrzypcach w „Les Temps Modernes” u Claude’a Lanzmanna. Dokąd uciekać z Rumunii, gdzie zanieść swoją rozpacz?
Może ubrudziła vichystowsko swój wizerunek, ale jednak była dlań Francja ojczyzną wolności (nigdy nie poddał się komunistycznym złudzeniom) i tolerancji. Jego droga z Jass na zachód to temat na osobną powieść. Ostatecznie dotarł jednak do Paryża, gdzie został… stolarzem. Tyle że heblując meble wciąż pytał dlaczego?