Kiedy zaliczywszy lat 65 wstajesz rano z łóżka i nic cię nie boli, to nie wiesz, czy żyjesz. Dzwonek do drzwi, listonosz na progu. Mała szansa, iż przynosi ci wieści, że przyjaciel się nareszcie żeni z panią swych marzeń i snów albo wygrawszy na ruletce w Las Vegas rusza w podróż dookoła świata. Na ogół wyjmujesz z koperty kartonik w estetycznej czarnej ramce: „Z ubolewaniem zawiadamiamy...”. Siadasz do maszyny i piszesz nekrolog. Od kiedy współpracuję z POLITYKĄ, napisałem ich około czterdziestu – powoli (to nie taki głupi pomysł) składa się na książkę.
Nekrolog jest to bardzo specyficzny gatunek literacki. Z jednej strony ból i żal, z drugiej podsumowanie zamkniętego już czyjegoś życia, z trzeciej gdzieś na głębokim dnie, którego nie dopuszczamy do świadomości, poczucie ulgi. Ja jeszcze żyję. To ja nad nim, a nie on nade mną stawia kropkę. Otrząsnąłem się nagle. Owszem, będę o was pisać odchodzący w zaświaty przyjaciele. Ileż ważniejsze jest jednak przypomnienie o tych, do których podła kostucha jeszcze z kosą nie przyszła i niech się przeklęta baba wstrzyma na długie lata. Tak przyszła mi do głowy antologia wspaniałych, żywych ludzi, o których nie zawsze pamiętamy, a których POLITYKA, skądinąd indywiduów takich pełna, od czasu do czasu pozwoli mi uczcić. Pierwsze moje skojarzenie to Andrzej Kostenko.
Poznaliśmy się 35 lat temu w Paryżu. Jako cameraman współpracował Andrzej z Wajdą, Leszczyńskim, Skolimowskim, Polańskim, Schönkerem, współtworzył scenariusze z Polańskim i Maciejem Zembatym, kiedy trzeba było, przeistaczał się w aktora, już to jako chuligan w „Przygodzie noworocznej” Stanisława Wohla, już to operator Kostek we „Wszystko na sprzedaż” Wajdy.