Naukowcy dzielą sen na poszczególne fazy, próbują oszacować, jak długo powinniśmy spać w zależności od wieku i indywidualnych potrzeb, wiedzą, jak zachowuje się organizm w porach czuwania i spoczynku. Mechanika procesu przechodzenia z jawy w sen i na odwrót wydaje się już dobrze wyjaśniona i opisana. Same sny – albo „marzenia senne”, jak je określał Zygmunt Freud – pozostają jednak tajemnicą.
Wiadomo, że gdy śnimy, wszystkie układy – od oddechowego po krążeniowy (z jednym wyjątkiem, o czym za chwilę) – funkcjonują tak jak za dnia. Dlatego budzimy się czasem zlani potem i mamy przyspieszony oddech. Psychologowie są zresztą zdania, że dobrze, gdy alarm budzika wyrywa nas właśnie z sennego marzenia – ponieważ organizm jest już niejako przygotowany do podjęcia dowolnej aktywności. Zasada ta nie dotyczy jednak mięśni – gdyby nocą służyły nam jak za dnia, spadalibyśmy z łóżek i podróżowali we śnie. (Na tym zresztą polega sennowłóctwo, problem lunatyków).
Skąd się biorą sny i o czym świadczy ich treść – nie do końca wiadomo. Niektórzy za Freudem powtarzają, że sny to tzw. resztki codzienności. Innymi słowy: wracają do nas nocą wydarzenia i osoby zupełnie realne, ale też nieprzepracowane i stresujące sprawy. Od czasu do czasu męczą nas jednak sceny jak z horroru – budzimy się z krzykiem i płaczem, zdenerwowani, pobudzeni. Jak je wyjaśnić?
Z szacunków Amerykańskiej Akademii Medycyny Snu wynika, że koszmary miewa od 50 do 85 proc. dorosłych osób. Przytrafiają się też dzieciom (75 proc. dzieci pamięta przynajmniej jeden zły sen z wczesnych lat życia). Niepokojące, czasem – wydawałoby się – mało realistyczne sny chciałoby się wymazać z pamięci i zapomnieć.