„Opcja”, która za wszelką cenę chce się wepchnąć do europarlamentu, podsuwa nam pigułę, że obrady Okrągłego Stołu były zdradą narodową. 17 posłów z partii Ziobry i Kurskiego sprzeciwiło się sejmowej uchwale wyrażającej uznanie dla uczestników obrad sprzed 25 lat. Na jakąż małość i polityczną szmirę się skusili, by choć przez chwilę zaistnieć. PiS poparło uchwałę – zresztą nie miał innego wyjścia, bo Lech i Jarosław Kaczyńscy uczestniczyli w obradach Okrągłego Stołu. Oficjalnie poparło, ale poseł Brudziński z PiS i tak zmieszał z błotem III RP, obwiniając rząd, że 90 proc. dzieci w Polsce ma próchnicę, a pół miliona jest niedożywionych. Naszą politykę zagraniczną nazwał „proszalnym dziadem”. Wszystkie te nieszczęścia spowodował według posła właśnie Okrągły Stół.
Myślę, że Brudziński ma trochę racji – żylibyśmy sobie w Peerelu spokojnie, syte dzieci nie musiałyby chodzić do dentysty i kwitłaby przyjaźń z NRD, a nie z dzisiejszą zboczoną Europą. Bo Europa jest domem publicznym, w którym wszystko wolno „z kozą, koniem, z małpą, z drugą kobietą, dzieckiem” – poinformowała górali w Żywcu Krystyna Pawłowicz. Zapomniała już, że Polska jest częścią tej Europy. Posłanka PiS może bredzić, co chce, ale nie dlatego, że mieszka w burdelu, w którym wszystko wolno, tylko dlatego, że mamy wolność i demokrację.
Wolność wolnością, demokracja demokracją, a Kościołowi trzeba dać to, czego żąda. Przed nim gną się nasi politycy. Jak w sprawie dofinansowania budowy Świątyni Opatrzności Bożej. Przypomnę, że wszystko zaczęło się podczas Wielkiego Sejmu Czteroletniego, który w 1791 r. przyjął uchwałę o wotum wdzięczności za Konstytucję 3 maja. Tym wotum miała być świątynia wielowyznaniowa, łącząca ludzi, ich wyznania, tradycję i historię. Szkoda, że się tego nie trzymano. „Śluby złożone przed dwustu laty Naród powinien pilnie wypełnić” – stwierdzała uchwała Sejmu z 1998 r. Jasno z tego wynika, że państwo przyjęło na siebie obowiązek realizacji testamentu I RP. Dziś widać, że pochopnie, bo budowa monstrualnej świątyni zamiast łączyć, będzie nas dzielić. Już dzieli. Może przestanie, gdy do władzy dojdzie PiS, bo w zapowiedziach dotyczących polityki kulturalnej partia zamierza wrócić do swoich dawnych pomysłów wychowania patriotycznego i budowy licznych muzeów – wśród nich Muzeum Historii Polski, Muzeum Ziem Zachodnich i Kresów – a także wycieczki na Wołyń, Podole i do Lwowa oraz wydawania polskiej klasyki. Dołoży się więc i do Świątyni Opatrzności Bożej. Sto milionów w tę czy w tamtą nie będzie problemem.
Jarosław Kaczyński zapowiada też, że jako premier kulturę podzieli na dobrą i złą. Na dobrą będzie dawać pieniądze, a na złą nie. Pewnie ma nadzieję, że wtedy ta zła zniknie, bo jej twórcy umrą z głodu. Kto będzie decydował o tym, która kultura jest dobra, a która zła? Już przeszkoleni inspektorzy sztuki – Katarzyna Łaniewska, Jerzy Zelnik i oczywiście Jarosław Sellin, wiceminister kultury w rządzie PiS. Nie da się pieniędzy na antypolskie „Pokłosia”, nie będzie „Lodu” w Narodowym ani obrażającej uczucia religijne „Adoracji” w Centrum Sztuki Współczesnej. Zagra się adaptacje „Konrada Wallenroda”, nakręci kilka wersji „W pustyni i w puszczy” i wyda wiersze klasyka Jarosława Marka Rymkiewicza. To wystarczy, by wychować nowego człowieka służącego „integracji wspólnoty” – jak w dwóch słowach określają rolę kultury Kaczyński i Sellin. Trochę zimno mi się zrobiło.