Der Spiegel: Uważa pani, że dla kobiet posiadanie dzieci i poważnej kariery jest nie do połączenia. Pani sama ma troje dzieci – a książka pani autorstwa o odmiennych ścieżkach kariery u mężczyzn i u kobiet jest w Stanach bestsellerem. Czy jest pani chodzącym kontrargumentem na własne tezy?
Susan Pinker: Nie chciałam przez to powiedzieć, że kobiety nie mogą pogodzić robienia kariery z wychowaniem dzieci. Po prostu zazwyczaj wybierają inną drogę – i jest to kwestia biologii. Ja sama jestem tu dobrym przykładem: jako psycholog kliniczny wybrałam zawód typowo kobiecy, do wykonywania którego potrzeba bardzo dużo empatii – która jest mocną stroną kobiet. A w trakcie kariery, wtedy gdy moje dzieci były małe, zdecydowałam, że nie będę wykładać na uniwersytecie, ani nie zostanę politykiem, czy też dyrektorką jakiegoś szpitala. Gdyby chodziło mi wyłącznie o pieniądze i status, zrobiłabym to. Ale ja pracowałam w mniejszym wymiarze godzin – to typowo kobieca decyzja.
Decyzja? To brzmi raczej jak typowe załamanie się kariery. Dziecko wymaga czasu i uwagi – a kobieta musi odłożyć na bok zawodowe ambicje.
Tak nam się wydaje, bo wychodzimy z założenia, że kobiety i mężczyźni są tacy sami. Ale nie są. Ja sama dorastałam w przeświadczeniu, że kobiety i mężczyźni przychodzą na świat z identycznymi predyspozycjami. Byłam przekonana, że nie rodzimy się kobietami, tylko stajemy się nimi wskutek wychowania. To przekonanie jest schedą po ruchu wyzwolenia kobiet. Aż do dziś taka jest obowiązująca filozofia: Jeśli kobiet by nie dyskryminowano, zachowywałyby się i myślały dokładnie tak, jak mężczyźni! Dopiero, kiedy na świecie pojawiły się moje dzieci, poczułam, że to nie może być pełna prawda.