Doktor habilitowana Szychowska narobiła sobie w środowisku wrogów, bo za dużo gadała. Dzisiaj jeszcze na jej wspomnienie personel naukowy Akademii Medycznej we Wrocławiu kręci kółka przy czole. Mówi się z zatroskaniem, że przypadek należy do bolesnych. Lub z pobłażaniem, że ta pani odleciała nerwowo. Wywlekała kwestie zawodowe na miasto. Następnie, za pośrednictwem mediów, wywlekała w Polskę. Niepotrzebnie. Mówi się, że zamiast pogadać - wywlekała. Nie miała prawa. Ale ona wiedziała lepiej. Była najmądrzejsza, równiejsza wśród równych. Otaczała się ludźmi spoza środowiska. Agresywnie ambitna. Była dobrą lekarką. Ale nierealistyczną.
Wszystko to mówi się o dr Szychowskiej, prosząc o incognito. Wszak paragraf 52 kodeksu etyki lekarskiej nakazuje lekarzom darzyć się wzajemnym szacunkiem. Wymaga też, aby ostrożnie formułować opinie o pracy kolegów, a już zwłaszcza nie dyskredytować ich publicznie. Kiedy się zauważy błąd w postępowaniu kolegi lekarza - należy zwrócić uwagę. Jeśli kolega nie reaguje - zawiadomić izbę lekarską. Ale w żadnym razie nie wywlekać.
Dr Zofia Szychowska: -- Okazało się, że punkcje lędźwiowe robione przez lekarzy małym pacjentom nie mają żadnego uzasadnienia w leczeniu, a służą tylko do badań naukowych. W dodatku zabiegi wykonywano bez zgody rodziców tych dzieci. Kiedy powiedziałam o tym przełożonym, dostałam pierwszą naganę od uczelnianej komisji dyscyplinarnej. To było 10 lat temu. Lekarz AM we Wrocławiu, incognito: - Sama pracę habilitacyjną zrobiła pobierając od pacjentów płyn mózgowo-rdzeniowy do badań. Nie pytała o zgodę.
Sukces
Miało być pięknie i przewidywalnie. Wymarzona medycyna, mąż lekarz. Profesorskie sławy Akademii Medycznej we Wrocławiu służące radą młodej dr Szychowskiej. Ciekawe towarzystwo na uczelni i wśród personelu szpitala - mnóstwo okazji do wymiany myśli z ludźmi na poziomie.