Żeby spokojnie, bez obrzydzenia przeżyć dzień, należy rano połknąć ropuchę – radzi aforysta. Taką ropuchą stały się dziś apele i rady, żeby oszczędzać, zaciskać pasa, kontrolować wydatki, bo kryzysowe widmo włóczy się po kraju jak mgła po łąkach, sportretowana na obrazach, którym trudniej teraz znaleźć nabywcę. Apele apelami, ale ciężko przełamać barierę wstydu. Ten, co marszczy czółko i liczy, ile zaoszczędził, zyskuje miano skąpiradła, kutwy, dusigrosza, skąpca, harpagona, centusia – a nie są to przecież komplementy. Lotna fraza „kończ waść, wstydu oszczędź!” też brzmi podejrzanie. Zaciskanie pasa? Pamięć historyczna powiada, że wzorcowy Polak pasa popuszczał, bo miał gest. Tu wydał sakiewkę dukatów, tam znowu wydał jakąś wojnę.
Skąpcy zawędrowali do wykpiwających ich anegdot. W Łodzi opowiadano, jak to stary Kon, właściciel Widzewskiej Manufaktury, oprowadzał gościa po swoim pałacu. W jadalni oparł się o blat stołu i westchnął:
– Przy tym stole może zasiąść, nie daj Boże!, czterdzieści osób.
Podobnym kutwą był bohater paryskiej opowiastki baron Rotszyld. Kiedyś zamiast karetą ze świeżo malowanym herbem podjechał pod operę dorożką. Zapłacił za kurs co do centyma i udawał, że nie widzi miny fiakra.
– Pański syn, panie baronie – mruknął dorożkarz – zawsze daje mi napiwek.
– Mój syn może szastać pieniędzmi, bo ma bogatego ojca – wyjaśnił bankier.
Tylko z żebrakiem obchodzącym swój rewir innemu bogaczowi nie całkiem dobrze poszło. Zobaczył, jak folklorystyczny dziadyga zapala przed wejściem do jego rezydencji wielką czarną gromnicę.
– Co to jest, co to ma znaczyć? – zawołał, wychylając się z okna.
– Ma znaczyć – odkrzyknął żebrak – że dla mnie jako klient pan już umarłeś!