Entuzjaści pozostali entuzjastami, sceptycy sceptykami, a zagorzali przeciwnicy – przeciwnikami. Wszyscy są więc na swoich miejscach. 2 października, kiedy to odbył się w warszawskiej Sali Kongresowej wiec poparcia dla Janusza Palikota, nie stanowił żadnego przełomu. Nie można go porównać do wydarzeń z 1989 r., co bohater tego przedsięwzięcia czynił, ani nazywać historycznym, bo do ocen historycznych jeszcze daleko. Na razie Janusz Palikot niewątpliwie odniósł sukces, rzec można, frekwencyjny, bo udało mu się zgromadzić ok. 4 tys. ludzi, a więc mniej więcej tyle, ile zjawiło się niedawno, aby demonstrować w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Czy będzie z tego partia? Wiele zależy od nastrojów i nastawienia Janusza Palikota, a to jest nieprzewidywalne.
Na razie zbiera tych, którzy kontestują panoszenie się Kościoła w życiu publicznym. Te jego postulaty sala przyjmowała z największym aplauzem. „Tłuste brzuchy biskupów” sprzedawały się zdecydowanie najlepiej. Reszta była znana, po wielekroć przez samego Palikota opowiedziana i jest w gruncie rzeczy kopią kolejnych programów wyborczych Platformy Obywatelskiej: zaniechanie finansowania partii z budżetu, okręgi jednomandatowe (nawiasem mówiąc, połączenie tych dwóch postulatów to jakby wlać w politykę rzekę korupcji), rezygnacja z parlamentarnego immunitetu oraz Senatu. Program antyklerykalny, czy też antykościelny, jest też znany: wyprowadzenie religii ze szkół, Kościoła z uroczystości państwowych (ale nie wszystkich – tu Palikot już złagodził stanowisko), rezygnacja z funduszu kościelnego (takie postulaty głoszą już nawet publicyści katoliccy), in vitro finansowane przez państwo. Najbardziej radykalne postulaty pochodzą jednak z innych sfer – równa płaca dla kobiet i mężczyzn oraz przeznaczanie 1 proc.