Piotr Duda został szefem NSZZ Solidarność, zdobywając na zjeździe we Wrocławiu 27 głosów więcej niż Janusz Śniadek (166 do 139). Czy to pozwoli Dudzie na zrealizowanie deklarowanych celów, m.in. odpolitycznienie związku (mówił o wyrwaniu z uścisku PiS), ograniczenie refleksji historycznych na rzecz bieżących spraw pracowniczych i przeprowadzenie władz związku z gdańskiej kolebki do Warszawy? Choć między Dudą (l. 48) a Śniadkiem jest tylko 7 lat różnicy, to zapowiada się rewolucja pokoleniowa i mentalna w funkcjonowaniu Solidarności. Nowy przewodniczący wstąpił wprawdzie do związku w 1980 r. jako 18-letni tokarz w Hucie Gliwice, ale w 1981 r. powołany został do wojska – do 1983 r. służył w VI Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej (kilka miesięcy był z misją ONZ na Wzgórzach Golan). Nie ma za sobą kombatanckiej karty z lat 80.
W 1992 r. został przewodniczącym Solidarności w upadającej Hucie Gliwice. Związkowy pazur pokazał walcząc o prawo pracowników do mieszkań zakładowych po likwidowanej hucie. Do gry na szczeblu regionalnym wciągnął go Marek Kempski, b. szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności, później wojewoda śląski. Duda został szefem Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, pokonując Wacława Marszewskiego, reprezentanta skrajnie prawicowego skrzydła Solidarności.
Choć był liderem największej regionalnej struktury Solidarności liczącej ponad 110 tys. członków (cały związek ma w kraju, wraz z emerytami, prawie 700 tys.), to przed obecnymi wyborami na szefa „S” nie był faworytem. Jego pozycję niespodziewanie wzmocniła awantura na rocznicowym zjeździe Solidarności w Gdyni. Delegaci ze Śląska i innych wielkich regionów byli po tej stronie sali, która nie buczała na premiera. (JD)
Polityka
44.2010
(2780) z dnia 30.10.2010;
Flesz. Kraj;
s. 11