Archiwum Polityki

Atrakcje na stacjach

Dziś już nie wystarczą idealnie przygotowane stoki i kulinarno-taneczne atrakcje, tzw. apres ski. W nadchodzącym sezonie stacje zimowe kuszą gości mnóstwem innych wabików – czasem nadal związanych z nartami, a czasem mocno zaskakujących.
Wyścig na pokusy zaczęli Austriacy z lodowców Tyrolu, gdzie sezon rusza najwcześniej. Najpierw na Hintertux (24–25 IX), a potem na Stubai (29–31 X) urządzili Gletscheroktoberfest – na wzór święta piwa w Monachium. Na Stubai beczki z oryginalnym Weisses Wies’n ustawiono na 2900 m n.p.m. – impreza mogła być reklamowana jako „najwyższy na świecie Festiwal Piwa”. Kluczowymi klientami austriackich stacji są wciąż Niemcy, serwowano więc też bawarskie białe kiełbaski i precle. Szczęśliwie Stubai słynie też z szerokich i równych tras… Skądinąd od tego sezonu oferuje jeszcze jedną atrakcję związaną ze stołem: otóż na 2900 m n.p.m. ma zostać otwarta… wytwórnia makaronu. Świeże spaghetti, farfalle czy penne zjeść będzie można w górskich restauracjach, a w folderach promocyjnych przybyło nowe hasło – Stubai chwali się nie tylko tytułem „najbardziej przyjaznego dla rodzin terenu narciarskiego w Alpach 2010”, nadanym przez renomowany przewodnik ADAC, ale też najwyżej na świecie położoną makaroniarnią.

W bardziej sportowym duchu ściągają fanów narciarstwa i snowboardu menedżerowie Lech-Zürs w Vorarlbergu. W połowie stycznia urządzają na okolicznych stokach tzw. Der Weiße Ring – zawody, w których każdy ma szansę pościgać się z największymi alpejskimi sławami.

Pomysł zrodził się naturalnie: ponad pół wieku temu miłośnik gór Sepp Bildstein opracował koncepcję sieci wyciągów, mających obsługiwać przepiękny region góry Arlberg. System nazwano Białym Pierścieniem, a Lech stało się jednym z najbardziej renomowanych miejsc w Alpach, łączącym – co unikatowe – tradycyjny charakter z nutą snobizmu (jest bowiem częstym miejscem wypoczynku vipów z pierwszych stron gazet – i to nie z tabloidów, a tych poważnych).

Dziś dla uczczenia tego pomysłu rozgrywa się „najdłuższy wyścig narciarski świata”. Trzeba w jak najkrótszym czasie pokonać 22 km tras (i prawie 5500 m różnicy poziomów!), korzystając z 13 wyciągów zaprojektowanych przez inż. Bildsteina. Oczywiście w przypadku amatorów liczy się sam udział i osiągnięcie mety. W minionym sezonie w imprezie wzięło udział tysiąc uczestników, a lista zgłoszeń, z powodu wyczerpania limitu miejsc, została zamknięta po… dwóch godzinach. Najstarszy ze startujących, Hermann Muxel (skądinąd ojciec burmistrza), miał 87 lat i przejechał cały dystans piękną starą techniką.

Sam też miałem przyjemność pokonać w styczniu Biały Pierścień. Czas przemilczę, lecz świadomość, że gdzieś obok na trasie są tacy alpejczycy jak Marc Giraldelli czy Patrick Ortlieb, była dużą frajdą.

W puchu o brzasku

Ale Lech to nie tylko Der Weiße Ring. Właśnie tam – ponad sto lat temu! – powstał jeden z pierwszych w Alpach klubów narciarskich oraz bodaj pierwsza w świecie szkoła snowmakerów, czyli speców od przygotowywania tras. Stacja jest droga, ale też i gros zysków wkłada w zapewnienie poziomu usług – w tym nartostrad. Ich jakość jest faktycznie idealna – nawet na tych najbardziej stromych i najwęższych nie ma garbów czy oblodzeń. Tu widać, ile pieniędzy idzie w śnieg.

Wydaje się więc paradoksem, że równocześnie Lech stawia ostatnio także na modny freeride. Ale możliwości jazdy poza trasami jest tu mnóstwo, bo obszary narciarskie znajdują się zwykle powyżej 1800 m n.p.m., czyli na granicy lasu. Z kolei, zważywszy na zasobną klientelę, zawsze znajdą się nawet amatorzy heliskiingu (narciarstwa pozatrasowego, w którym chętni na szczyt dostają się helikopterem). Wyprawa nie jest zresztą koszmarnie droga: lot kosztuje 330 euro (a naraz mogą lecieć cztery osoby), do czego dodać trzeba honorarium przewodnika (od 235 do 425 euro). Także tutejsze szkoły narciarskie kurs jazdy w puchu traktują jako podstawową, a nie tylko uzupełniającą propozycję.

W Vorarlbergu postawiono bowiem na powrót do natury. Symbolem niech będą organizowane w Montafon wyprawy o świcie na Hochjoch: uczestnicy o brzasku wyjeżdżają gondolą na ten szczyt, po czym zjeżdżają z przewodnikiem świeżo wyratrakowaną najdłuższą nartostradą Vorarlbergu (12 km długości i 1700 m różnicy poziomów), podziwiając wschód słońca. Po czym wracają na górę na obfite śniadanie (wszystko za 25 euro).

Śladem Castorpa i Herminatora

Nostalgiczny charakter ma mieć także – zwłaszcza dla miłośników „Czarodziejskiej Góry” – możliwość jazdy na nartach po trasach, na których sztuki tej uczył się bohater słynnej powieści Tomasza Manna. Przypomnijmy: Hans Castorp początkowo „nie miał ambicji dorównywania fircykom uprawiającym sport dla szyku”, bo uważał, że „nie jest jego rzeczą harcować, jak tamci, po górach i tarzać się po śniegu jak głupiec”. W końcu jednak znudziło mu się rytualne w przeciwgruźliczym sanatorium mierzenie temperatury, leżakowanie na tarasie oraz prowadzenie flirtów czy dyskusji o naturze ludzkości. I choć w szwajcarskim Davos uprawianie narciarstwa także było już rodzajem rytuału, Castorp „nabył parę eleganckich nart, wylakierowanych na jasnobrązowy kolor, z dobrego jesionowego drewna, z doskonałymi rzemieniami, na przedzie zaostrzonych i wygiętych”. Jak na ambitnego młodzieńca przystało, od początku „usiłował trzymać nogi ładnie obok siebie i zostawiać za sobą równoległe ślady”. A po niespełna 20 próbach „już się nie przewracał, gdy w pełnym biegu hamował telemarkiem, wysunąwszy jedną nogę naprzód, a drugą zgiąwszy w kolanie”.

To m.in. dzięki arcydziełu Manna Davos przez dziesięciolecia uchodziło za najsławniejsze górskie uzdrowisko Europy. Nie bez powodu w minionym sezonie, po kilku latach przerwy, otwarte zostały tam trasy zjazdowe w regionie Strela-Schatzalp, którego centrum jest rezydencja, będąca prawdopodobnie miejscem akcji „Czarodziejskiej góry”. Należące do niegdysiejszego sanatorium, a dziś hotelu, tereny narciarskie sięgają 2500 m n.p.m. Zaletą obszaru ma być mikroklimat pozwalający jeździć wyłącznie po naturalnym śniegu. O ekskluzywności jazdy w okolicach Schatzalp świadczy i to, że nie obowiązują tam karnety funkcjonujące w pozostałych pięciu obszarach Davos-Klosters Mountains. By korzystać z tzw. Privat-Skigebiet SlowMountain Schatzalp, trzeba kupić osobny bilet: dorosłego dzień jazdy kosztuje 30 franków.

Ale i samo Davos chce dziś przyciągać gości: w tym sezonie i tu można skorzystać z tzw. freeski – formy promocji cechującej zwykle tańsze stacje. Tymczasem do 19 grudnia, w ramach akcji „Skipass w prezencie”, goście hoteli biorących w niej udział do każdego noclegu dostaną skipass na czynne wtedy tereny narciarskie Jakobshorn Parsenn.

Do snobizmu na pokonanie tras, po których jeździły sławy, odwołują się także menedżerowie austriackiego Kitzbühel i szwajcarskiego Wengen. Inne są tylko trasy i reklamujące je nazwiska.

Do Kitzbühel ściąga, oczywiście, Die Streif, najsłynniejsza (a według wielu również najtrudniejsza) trasa zjazdowa świata. Ma 3,3 km. Zawodnicy startują z 1665 m n.p.m., a metę wyznaczono niemal w środku miasteczka (na 863 m n.p.m.). Stromizna stoku za uskokiem zwanym Mausefalle (pułapka na myszy) sięga 85 proc., a niektórzy oddają tam skoki długości 80 m. Inne legendarne miejsca Streify to: Steilgang (najbardziej oblodzony fragment), Alte Schneise (raptownie zmienia się tam ukształtowanie i oświetlenie terenu) oraz Hausberg (kolejny stromy punkt, a startujący mają za sobą ponad półtorej minuty jazdy). I wreszcie Ziehlschuss: końcowe 400 m z garbem, gdzie prędkość najszybszych dochodzi do 140 km/godz. Na przejechanie Streify zwycięzcy potrzebują niespełna dwóch minut.

Trudno się dziwić, że rozgrywany tradycyjnie pod koniec stycznia w Kitzbühel bieg zjazdowy Hahnenkamm-Rennen jest jednym z najważniejszych punktów w kalendarzu alpejskiego Pucharu Świata. Powstała już o nim książka („Chronicle Of A Myth”) i kilka filmów dokumentalnych. Do Kitz zjeżdżają najwięksi, bo dobry wynik tu zdobyty jest warunkiem narciarskiej sławy. A raczej jej potwierdzeniem: tak było np. z Franzem Klammerem, trzykrotnym triumfatorem w latach 1975–77, czy Herminatorem, czyli Hermannem Maierem.

W ślad za zjazdowcami ciągną vipy świata sportu, polityki oraz rozmaici celebryci. Dość powiedzieć, że w luksusowym hotelu Kaiser Hof najdroższe apartamenty z widokiem na trasę są sprzedawane z rocznym wyprzedzeniem.

Ale zawodom kibicują też zwykli miłośnicy narciarstwa. Oni przyjeżdżają tu nie tylko po to, by zjechać Streifą (poza czasem zawodów jest dostępna niemal w całości – wyjątek to Mausefalle), ale też pojeździć po całym obszarze Kitzbühelalpen. A obejmujący okoliczne góry region Kitz Ski Unlimited to 170 km przygotowanych tras, obsługiwanych przez 54 kolejki i wyciągi. O ile na trasach nad samym Kitzbühel bywa tłoczno (wyjątkiem są te najtrudniejsze), o tyle wystarczy nowoczesną gondolą 3S (w niektórych miejscach kabiny wiszą 400 m nad ziemią!) przedostać się na sąsiadujący masyw Resterhöhe, by jeździć już niemal samemu. Trasy są tu szerokie (choć po części biegną leśnymi przecinkami) i o urozmaiconej konfiguracji – mogą więc zadowolić wszystkich. Wytyczono je w większości między 1200 a 2000 m n.p.m., ale dolina, w której położone są Kitzbühel, Aurach, Jochberg i Pass Thurn czy sąsiadujący z nimi (a objęty tym samym karnetem) rejon Kirchbergu i Aschau, słyną nie tylko z obfitych opadów, ale też z innych czynników sprzyjających długiemu utrzymywaniu się dobrych warunków śniegowych. A choć samo Kitzbühel jest jednym z najdroższych ośrodków w Austrii, to aby jeździć w Kitz Ski Unlimited, wystarczy wynająć tańszą kwaterę w jednej z sąsiednich wiosek.

Konkurentką Die Streif w walce o miano najtrudniejszej areny alpejskiego zjazdu jest Laubernhorn Rennstrecke w Wengen. W minionym sezonie miałem okazję porównać obie – i w moich oczach rywalizację wygrywa właśnie Wengen: jest trudniejsza technicznie, ciekawsza i – co nie bez znaczenia – dłuższa (liczy prawie 4,5 km!).

James Bond i śnieżne pociągi

Lecz i tam przyjeżdża się nie tylko po to, by zjechać śladem najlepszych, ale i poznać Jungfrau Ski Region – jeden z największych obszarów sportów zimowych w Szwajcarii, oferujący ponad 210 km tras, sięgających nawet 2970 m n.p.m. Wprawdzie infrastruktura jest, by tak rzec, po szwajcarsku konserwatywna, ale ma to swój urok. Przykładowo, na Laubernhorn wyjeżdża się… kolejką zębatą Jungfraubahn. Tradycja każe, by na równi ze zwykłymi narciarzami korzystali z niej także startujący w pucharowym biegu zjazdowym – wagoniki pną się pod górę ponad pół godziny, więc w dniach zawodów można liczyć na pogawędkę z mistrzami. A w wybudowanej na szczycie obrotowej restauracji Piz Gloria kręcono niegdyś jeden z odcinków Jamesa Bonda.

Lecz największym atutem Jungfrau Ski Region są widoki: z wielu tamtejszych tras można oglądać imponujący masyw trzech gór – północną ścianą Eigeru, jedną z najtrudniejszych, wręcz pionowych ścian wspinaczkowych w Alpach, oraz równie potężne Jungfraujoch i Mönch. Z innej perspektywy można podziwiać okolice z tzw. Top of Europe, czyli najwyżej położonej stacji kolejowej w Europie. Na 3454 m n.p.m. wjeżdża się oczywiście… pociągiem, na szczycie przewidziany jest dłuższy postój, pozwalający pasażerom na kontemplację i aklimatyzację.

Kolejną kolejową nowością tego sezonu w Szwajcarii ma być Snow Train, który kursować będzie od 29 stycznia 2011 r. z lotnisk w Zurychu i Genewie do stacji zimowych regionu Wallis. Podróżnych czekają zimowe konkursy, fotele masujące i porady instruktora narciarskiego. Wszystko w ramach biletu Transfer Ticket, który ważny jest od lotniska do miejsca docelowego i z powrotem, a kosztuje tylko 127 franków szwajcarskich (dzieci do lat 16 z rodzicami jadą gratis). Co istotne: Transfer Tickets nie można kupić w Szwajcarii – w Polsce są dostępne przez stronę internetową www.swisstravelsystem.pl.

Ceny pełne pokus

Promocje to sprawdzony sposób na klientów. Teraz jednak, w pokryzysowych latach, stosowany jest na niespotykaną skalę.

Przykładowo, już od zaledwie 505 zł (7 noclegów i skipass!) można spędzić zimowy urlop we francuskich Alpach. I to w Puy Saint Vincent – miejscu, które potrafiło zachować górski charakter, bo nie uległo modzie na stacje-blokowiska. Stacja jest tak wtopiona w krajobraz, że ani zabudowania, ani instalacje wyciągów nie rzucają się w oczy. Znaczenie ma i to, że Puy Saint Vincent leży w dolinie Vallouise (Hautes Alpes) na granicy Parc National des Ecrins.

Na zboczach górującego nad stacją La Pendine (2750 m n.p.m.) wytyczono 60 km tras, zróżnicowanych nie tylko pod względem trudności, ale i krajobrazowym.

Nowością tego sezonu jest akcja „lepiej we dwoje niż samemu”, polegająca na zniżkowych karnetach dla goszczących w stacji par.

Oferta za 505 zł dotyczy okresu między 11 a 18 grudnia 2010 r. i między 9 a 23 kwietnia 2011 r. Lecz i w pozostałych terminach ceny są zachęcające. Dotyczy to także innych stacji. Wystarczy poszukać.

Krzysztof Burnetko

Uwaga lawiny!

Skiturowcy, freeriderzy i wszyscy, którzy wybierają się zimą w dzikie partie gór, mogą paść ofiarą lawin.

To zjawisko wyjątkowo trudno przewidywalne; zdarzyć się mogą przy każdej grubości pokrywy śnieżnej. Istnieją, oczywiście, zasady, zgodnie z którymi można wskazać miejsca, gdzie zejście lawiny jest bardziej prawdopodobne, ale nie ma takich, które pozwalają w stu procentach określić te bezpieczne.

Wybierając się w góry, trzeba zadbać o własne bezpieczeństwo. Podstawową sprawą jest zapoznanie się z informacjami o pogodzie i stopniu zagrożenia lawinowego, ogłaszanymi codziennie przez odpowiednie służby (w Polsce TOPR i GOPR). Wszędzie na świecie stosowana jest pięciostopniowa skala, gdzie pięć oznacza sytuację katastrofalną. Lawinowa jedynka nie oznacza braku zagrożenia, a jedynie informuje o tym, że jest ono niewielkie.

Wiele osób lekceważy sprzęt lawinowy, choć specjaliści doradzają, by zawsze mieć ze sobą tzw. świętą trójcę: detektor (LVS), łopatkę i sondę. Włączony LVS działa jak nadajnik i umożliwia innym, posiadającym podobne urządzenie, dotrzeć w jego pobliże. Systematycznie nakłuwając śnieg sondami (rodzaj składanej tyczki), mogą oni określić dokładne położenie zasypanego. Lawina po zatrzymaniu ulega tzw. betonowaniu – by się przez nią przekopać, trzeba mieć łopatkę.

Te trzy elementy wyposażenia zwiększają szanse na znalezienie i odkopanie uwięzionych w ciągu pierwszych 15 minut – potem drastycznie spadają szanse na przeżycie. Ratownicy, jeśli nawet mogą użyć helikoptera, docierają na miejsce wypadku właśnie w czasie kluczowych dla przeżycia kilkunastu minut.

Same urządzenia nie gwarantują bezpieczeństwa, gdy brakuje wiedzy i umiejętności pomagających przewidywać zagrożenia i planować wycieczki górskie. Zdobyć je można na kursach organizowanych przez TOPR oraz organizacje związane ze sportami górskimi (m.in. Polskie Stowarzyszenie Freeskiingu i Polski Związek Alpinizmu).

Jacek Będkowski

W czym na narty

Dawniej im było zimniej, tym więcej ubrań należało na siebie założyć. Nowe materiały całkowicie to zmieniły – nawet w najzimniejsze dni wystarczą trzy warstwy odzieży.

Bielizna termiczna to warstwa podstawowa. Jej zadaniem jest odprowadzanie wilgoci z powierzchni skóry. Najlepsi producenci oferują obecnie produkty wykonane w technologii bezszwowej, co chroni przed powstaniem nieprzyjemnych obtarć. Wykorzystywane materiały są miękkie, przyjazne w dotyku, hipoalergiczne, szybko schną, a ponadto produkowane w technologii zapobiegającej rozwojowi bakterii.

Odzież projektowana z myślą o jeździe na nartach czy snowboardzie opiera się na założeniu, że jej użytkownik będzie miał na sobie kilka warstw ubrania, które współpracując ze sobą, zapewnią odprowadzenie pary wodnej z powierzchni ciała. Dlatego np. założenie na bieliznę termiczną bawełnianej bluzy nie jest najlepszym pomysłem. Dużo lepiej w roli warstwy pośredniej sprawdzi się soft shell. Taka miękka kurtka świetnie „oddycha” i zapewnia ochronę przed wiatrem. Soft shell może spełnić zarówno rolę ciepłej bluzy, jak i wiatrówki.

Pomysłem na niskie temperatury są też tzw. swetry puchowe. Elementy, które osłaniają najważniejsze partie tułowia (przód, plecy, część rękawów), wypełnione są puchem lub innym materiałem, gwarantując ciepło. A elastyczne panele na bokach zapewniają swobodę ruchów i tak ważne odprowadzenie pary wodnej. Swetry te są bardzo lekkie i cieńsze niż tradycyjne puchówki, dlatego spokojnie można na nie założyć kurtkę.

Wodoszczelne i „oddychające” kurtki z nieprzepuszczającymi wody oraz wiatru zamkami to obowiązujący obecnie standard, jeżeli chodzi o zewnętrzną warstwę zimowego ubioru. W sklepach coraz więcej jest produktów wykonanych z materiałów trójwarstwowych. Wytrzymała powłoka zewnętrzna, zapewniająca ochronę przed wodą i odprowadzenie pary wodnej, membrana oraz podszewka są w nich sprasowane w jedną warstwę. Najnowocześniejsze materiały charakteryzują się nie tylko zachowaniem najwyższych parametrów, ale także elastycznością, dzięki czemu kurtki są lepiej dopasowane, a także lekkie i wygodne.

Nawet najbardziej zaawansowane technologicznie produkty są teraz dostępne w wielu atrakcyjnych kolorach.

Jacek Będkowski

Dzieci: taniej i łatwiej

To znak czasów: stacje zimowe coraz większą uwagę przywiązują do najmłodszych gości.

Powód jest prosty – każdy pamięta, gdzie jako dziecko stawiał pierwsze kroki na nartach czy desce i z sentymentem wraca do tych miejsc. Często ze swoimi dziećmi. Szkółki dla najmłodszych są już normą w każdym poważniejszym ośrodku. Zwyczajem staje się także podwyższanie wieku, do którego dzieci mogą – o ile karnet wykupi któreś z rodziców – jeździć za darmo.

Granice są różne. Przykładowo, w austriackim regionie Alpbachtal gratis jeżdżą dzieci do 15 roku życia (oferta obowiązuje przez cały sezon, z wyjątkiem okresu świąteczno-noworocznego oraz tamtejszych ferii, czyli między 5 lutego a 19 marca 2011 r.). Więcej: korzystanie z wyciągów przy dolnej stacji kolei linowych w tamtejszej miejscowości Kramsach jest dla dzieci do 15 lat bezpłatne przez cały sezon 2010/2011.

W popularnych w Polsce Dolomitach we włoskim Tyrolu Południowym, słynącym z przyjaznego traktowania dzieci, za darmo jeżdżą maluchy poniżej 8 roku życia, a dla starszych (8–16 lat) przewidziana jest 30 proc. zniżka. Ponadto, rodziny z co najmniej trojgiem potomstwa mogą liczyć na korzystne rabaty. Ale uwaga! – zawsze niezbędne jest okazanie dokumentów potwierdzających stopień pokrewieństwa i wiek dzieci!

Coraz powszechniejsze są też różne udogodnienia – nie tylko odpowiednio przygotowane i oznaczone stoki, ale też specjalne wyciągi. I tak, w sąsiadującym ze znanym lodowcem Pitztal rejonie Rifflsee uruchomiono 6-osobowy wyciąg krzesełkowy SunnAlm, wyposażony w siedzenia z zabezpieczeniami dla dzieci. Willi Krüger z Pitztal tłumaczy: – Zewsząd słychać o przypadkach wypadania dzieciaków z krzesełek. Na naszym wyciągu jedna osoba dorosła może bezpiecznie jechać nawet z piątką dzieci. Barierka zabezpieczająca zamyka się automatycznie na początku podróży i otwiera przy górnej stacji. Ponadto, na krzesełkach zamontowane są specjalne podpórki dostosowane do długości nóg pasażerów. Jest to pierwsza taka konstrukcja na świecie. Przy dolnej stacji wyświetlany będzie zabawny film, pokazujący zasady korzystania z wyciągu. Willi Krüger ma nadzieję, że śladem Pitztal pójdą inne stacje.

Bieżące informacje i opinie o stacjach zimowych oraz trendach sezonu 2010/11 można znaleźć na blogu Krzysztofa Burnetki „W śniegu i po śniegu” pod adresem: narty.blog.polityka.pl

Polityka 46.2010 (2782) z dnia 13.11.2010; _PUSTY_; s. 68
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną