Archiwum Polityki

Na prawo marsz, na lewo marsz

Narodowcy uczcili Święto Niepodległości marszem w Warszawie i kilku innych miastach Polski. Dotąd był to margines życia publicznego. Ale odkąd po katastrofie smoleńskiej po ulicach zaczęły krążyć marsze z pochodniami, powstał grunt pod nową edycję prawicowej demonstracji z okazji 11 listopada.

Nowość polega na tym, że do ekstremistów dołączyli ludzie o znanych nazwiskach. Tym samym zawiązał się sojusz zawieszający podział na prawicę skrajną, faszyzującą czy faszystowską, i mniej radykalną. Nic dotąd nieznaczące grupy typu ONR doczekały się swoistej legitymizacji.

Na akcję przyszła reakcja. Przeciwnicy prawicy i prawicowego radykalizmu zawiązali swój sojusz, Porozumienie 11 Listopada, też ponad podziałami i też z udziałem osób publicznych. Zwołali się, aby zablokować narodowców.

Słusznie, bo ekstremizm jest niebezpieczny dla społeczeństwa i dla państwa. Ale podobnie jak wobec oenerowców na prawicy, również na lewicy doszło do przymrużenia oka na sprzymierzonych z nią radykałów, choć przecież lewicowy ekstremizm jest też niebezpieczny.

Wynik konfrontacji nie był na szczęście krwawy. Jednak po obu stronach zdarzyły się incydenty z użyciem przemocy. Szczególnie bulwersujące było pobicie grupki zwolenników ONR w pociągu przez zamaskowanych anarchistów: sprawa dla prokuratora.

Ideologiczne burdy uliczne na dużą skalę to niemal chleb codzienny u naszych niemieckich sąsiadów, a ostatnio też w Grecji. Są rodzajem rytuału, wentylem nastrojów. Policja ma wielkie doświadczenie, jak sobie z tym radzić. Może jeśli marsze i blokady wejdą na dłużej do naszego politycznego repertuaru i my się nauczymy z nimi żyć. Dramatu nie ma, ale powodu do „radosnej dumy narodowej”, do jakiej nawołuje prezydent, też nie.

Polityka 47.2010 (2783) z dnia 20.11.2010; Flesz. Kraj; s. 7
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną