Archiwum Polityki

Smoleński impas

Premier Tusk ostro skrytykował projekt raportu na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej, przysłany przez rosyjski MAK (mówi o tym także w wywiadzie dla POLITYKI s. 28). Stwierdził, że dla wielu ustaleń komisji brak jest wystarczających dowodów. Została wysłana odpowiedź z polskimi uwagami. Politycy PiS już mówią, że Tusk tym samym przyznał im rację. W bliskich tej partii środowiskach trwa ustalanie, dlaczego nagle zmienił front. Pojawiają się różne hipotezy, np. że to badania opinii wykazały, iż Tusk zaczyna być postrzegany jako zbyt uległy wobec Rosji. Albo też premier umówił się z władzami w Moskwie, że on raport skrytykuje, a Moskwa go poprawi, czym wzmocni Tuska na polskim gruncie, bo go potrzebuje. I wreszcie wariant z cechami prawdopodobieństwa: raport MAK całą winę za wypadek zrzuca na stronę polską, zwłaszcza na pilotów Tupolewa, a Tusk – nadal przyjmując, że główną przyczyną katastrofy była błędna decyzja o lądowaniu – nie może się zgodzić na takie arbitralne postawienie sprawy przez Rosjan.

Jest jasne, że żaden raport strony rosyjskiej nie jest w stanie zaspokoić emocjonalnych i politycznych potrzeb radykalnej prawicy. Niemniej, takie incydenty, jak niszczenie wraku samolotu czy absurdalne żądanie, aby unieważnić pierwsze zeznania kontrolerów ze smoleńskiego lotniska, powodują, że Tusk ma niełatwą sytuację, gdyż każdy jego gest w tej sprawie może być odbierany jako naprawianie wcześniejszych błędów, a więc przyznanie się do nich.

W tym politycznym zgiełku jak zwykle umyka istota rzeczy: katastrofy, jak również cięcia wraku, kręcenia z zeznaniami kontrolerów czy żądań ekshumacji by nie było, gdyby piloci nie próbowali lądować w nienadających się do tego warunkach. Nieraz zwracał na to uwagę akredytowany przy MAK Edmund Klich, który jednocześnie ma do raportu komisji rosyjskiej wiele zastrzeżeń. Jest tak, ponieważ zasadnicza przyczyna nie wyklucza innych nieprawidłowych zachowań i decyzji. Nawet – co pokazuje historia katastrof lotniczych – jeśli w samolocie pojawi się kilkumetrowa wyrwa czy zgasną wszystkie silniki, eksperci mimo to po zdarzeniu badają, czy przy tak przecież oczywistej przyczynie śmiertelnego zagrożenia działania pilotów i kontrolerów były później optymalne.

Gdyby PiS przyjął do wiadomości, że decyzja o lądowaniu była główną przyczyną wypadku, smoleński dialog polsko-polski byłby o wiele prostszy, a Rosjanom można by wtedy wytykać spokojnie wszystkie ich przewiny i zaniedbania, których nie brakuje. Ale PiS nie uzna tego nigdy. Jeśli zatem „wina Rosjan” może oznaczać także zamach, jakakolwiek rzeczowa rozmowa nie ma sensu. Premier powinien zatem robić swoje, kierując się tylko zasadami konwencji chicagowskiej i chłodną logiką. A zdania w rodzaju: „W Rosji są osoby, które nie chcą, żeby prawda wyszła na jaw”, lepiej, aby zostawił mistrzom takich insynuacji, przed którymi, jak mówi, chce bronić polskiej demokracji.

Polityka 52.2010 (2788) z dnia 25.12.2010; Komentarze; s. 12
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną