Roi się od analiz przewidujących, dokąd dotrą wstrząsy wtórne politycznego trzęsienia ziemi w Tunezji i Egipcie. Magazyn „Foreign Policy” sporządził listę przywódców, którzy ze szczególnym niepokojem przyglądają się protestom arabskiej ulicy. Jest wśród nich wiceprezydent Chin Xi Jinping, który w przyszłym roku stanie na czele gigantycznego państwa, ale nie ma pewności, czy nie przyjdzie mu tłumić fali niezadowolenia z partii komunistycznej, bo ta coraz mniej pasuje do kwitnącej gospodarki i modernizującego się społeczeństwa. Oczywiście nie brakuje na liście zasiedziałych autokratów z Bliskiego Wschodu, Muammara Kadafiego z Libii i Ali Abdullaha Saliha z Jemenu (pod wpływem styczniowych protestów zapowiedział, że ustąpi z urzędu w 2013 r.), Baszira Assada z Syrii oraz birmańskiej junty wojskowej, której dotychczasowy szef Than Shwa odszedł 4 lutego na emeryturę. Ich rządami zachwiać może wściekłość biednych obywateli, coraz częściej organizujących się w Internecie i zainspirowanych odwagą egipskiego tłumu.
Z wybuchem społecznego gniewu powinna liczyć się także dynastia Saudów i król Jordanii, prezydenci Iranu Mahmud Ahmadineżad oraz Asif Ali Zardari z Pakistanu, który „jest tak słaby, że gdy kilka osób spotyka się na herbacie na ulicy Islamabadu lub Lahore, by dyskutować o polityce lub pogodzie, musi zastanawiać się, czy to nie jest początek ruchu, który skończy jego karierę”. Jednak zdaniem „FP” najpilniejsze wyzwanie stoi przed Izraelem i jego premierem Beniaminem Netanjahu – wydarzenia w Egipcie, niepokój w Jordanii, przejęcie władzy przez Hezbollah w Libanie, odwrócenie uwagi świata od rozwoju irańskiego programu atomowego, to wszystko bardzo poważnie zachwiało pozycją strategiczną Izraela.