Robert Kubica zapłacił za silną pozycję, jaką ma wśród kierowców Formuły 1. Gdy negocjował kontrakt z Renault, upierał się, by poza sezonem zezwolono mu na starty w rajdach. Szefom francuskiej stajni tak zależało na pozyskaniu Polaka, że przystali na jego warunki. To w Formule 1 niecodzienna praktyka, inni kierowcy mają zakaz narażania swojego zdrowia poza torami. Mistrz świata F1 z 2007 r. Kimi Raikkonen, podobnie jak Kubica, dawał do zrozumienia, że wyścigi torowe są piękne, ale nudne, i musiał odejść z Ferrari, gdy chciał startować w rajdach.
Teraz, gdy kariera Kubicy zawisła na włosku, w teamie Lotus Renault na pewno żałują. Przy okazji muszą wysłuchiwać oskarżeń o bezmyślność, rzucanych nieco na wyrost. Wypadki w rajdach zdarzają się dość często, kierowcy na ogół wychodzą z nich bez większych obrażeń. Michał Kościuszko przed 10 miesiącami w Rajdzie Jordanii spadł w przepaść, jadąc 140 km/h, i skończyło się na siniakach oraz kłopotach z błędnikiem, ale już po sześciu tygodniach wrócił na trasy. Kilkanaście dni temu Fin Jari-Matti Latvala przy prędkości 150 km/h uderzył w śnieżne bandy i drzewa. Na drugi dzień był gotów kontynuować testy. Takie przykłady można mnożyć.
Samochody klasy WRC są projektowane i budowane z myślą o tym, że w razie czego kierowca ma przeżyć zderzenie ze ścianą. Skoda, którą ścigał się Kubica, pod względem bezpieczeństwa była rajdówką z najwyższej półki. Wypadek zdarzył się w miejscu, jak mówią ludzie rajdów, sterylnym – nie było tam drzew ani przepaści, tylko metalowe bariery po obu stronach. Wszystko wskazuje na to, że jedna z barier nie była odpowiednio zabezpieczona i Skoda Kubicy po prostu się w nią wbiła.
Organizatorzy Ronde di Andora pewnie będą mieli się z czego tłumaczyć, tym bardziej że akcja ratunkowa trwała niemiłosiernie długo. Jeśli więc rzucać w kierunku Kubicy oskarżenia o lekkomyślność, to nie za parcie na ściganie się w rajdach, ale raczej wybór imprezy trzeciej kategorii, gdzie trzeba było się liczyć z potraktowaniem kwestii bezpieczeństwa z przymrużeniem oka.