Palestyńczyk Dirar Abu Sisi widziany był ostatni raz, gdy w Charkowie wsiadał do nocnego pociągu do Kijowa, a po ośmiu dniach odnalazł się w areszcie w izraelskim Aszkelonie. W Charkowie, u ukraińskich teściów, przygotowywał dokumenty imigracyjne. W Strefie Gazy, gdzie mieszkał z żoną Weroniką i szóstką dzieci, pracował w elektrowni jako inżynier. W Kijowie miał się spotkać z bratem mieszkającym na stałe w Amsterdamie. Kiedy tam nie dotarł i zaginął po nim wszelki ślad, Weronika, tajnym tunelem, przedostała się ze Strefy Gazy do Egiptu, a stamtąd poleciała do Charkowa. Tam odnalazł ją telefonicznie mąż. Wynajęła mu izraelskich adwokatów, skontaktowała się z tamtejszymi organizacjami praw człowieka, ale wszelkie informacje o Abu Sisim objęte zostały w Izraelu embargiem. Wreszcie oficjalnie poinformowano, że należy do Hamasu.
„Der Spiegel” spekuluje, że izraelski wywiad chce od niego uzyskać informacje na temat losów kaprala Gilada Szalita, porwanego w Gazie w czerwcu 2006 r. Abu Sisi musi być dobrym informatorem, inaczej izraelskie służby specjalne nie ryzykowałyby tej operacji, a ukraińscy partnerzy nie daliby się namówić do współpracy. To także dobry materiał do ćwiczeń: czy na terror można odpowiadać terrorem, a na porwanie porwaniem. Codziennych mało budujących odpowiedzi w tej kwestii, po obu stronach izraelsko-palestyńskiego muru, pada wiele.