Michel Martelly, znany ze sceny muzycznej jako wesołek Słodki Micky, debiutuje na scenie politycznej jako prezydent Haiti. W kampanii przedstawiał się jako człowiek spoza układu, spoza kręgu korupcji i haitańskiej politycznej bezsilności. Za swoje obietnice, że wreszcie odbuduje kraj po ubiegłorocznym trzęsieniu ziemi (które pochłonęło 300 tys. śmiertelnych ofiar), da pracę, a dzieciom szkołę, ściągnie obiecaną międzynarodową pomoc, rozkręci turystykę i odtworzy armię, zyskał ponad dwie trzecie głosów. Głównie młodych wyborców: ponad połowa ludności ma tu mniej niż 21 lat, a stopa bezrobocia wynosi ponad 50 proc. Ale w parlamencie góruje jego rywal, ustępujący prezydent René Préval, a – szeroko opisywana (np. POLITYKA 13) – sytuacja tego najbiedniejszego kraju regionu jest tragiczna. Prawicowo zabarwione populistyczne idee Słodkiego Micky’ego, spod znaku obalonego dyktatora Duvaliera (który zresztą po ćwierćwieczu wygnania powrócił na wyspę), mogą nie wystarczyć.