Archiwum Polityki

Latynosi też patrzą wstecz

Były prezydent Brazylii Fernando de Henrique Cardoso, wybitny intelektualista, socjolog, powiedział kiedyś, że „Ameryka Łacińska ma obsesję przeszłości. Idea, że żywi kierowani są przez martwych, jest w tym regionie bardzo żywa”.

Spory o przeszłość, dyskusje wokół niezliczonych pomników (jest ich stosunkowo więcej niż w Polsce), ekshumacje bohaterów narodowych, dzielenie szczątków pomiędzy dwa, a nawet trzy kraje, kolejne pogrzeby tych samych umarłych, kłótnie o to, który kraj wydał większych bohaterów, wzajemne odmawianie sobie prawa do kultu tych samych ojców niepodległości – to w tamtych krajach nic dziwnego.

Jeden z najbardziej znanych komentatorów latynoskich Argentyńczyk Andres Oppenheimer wydał ostatnio na ten temat książkę pod znamiennym tytułem „Dość historii!”. Opisuje w niej, jak Latynosi zwróceni są do tyłu, podczas kiedy reszta świata patrzy w przód. Dla kontrastu podaje, że w nowym podręczniku historii, który obowiązuje w Szanghaju, rządy komunistyczne przed reformą 1978 r. omawia się w jednym akapicie, Mao wspomniany jest raz, natomiast pojawiają się J.P. Morgan i Bill Gates, giełda na Wall Street, lądowanie na Księżycu i błyskawiczne pociągi w Japonii.

W tym samym czasie prezydent Wenezueli Hugo Chavez rozbudowuje do niebywałych rozmiarów kult Simona Bolivara (jednego z ojców niepodległości kontynentu 200 lat temu), zmienia nazwę kraju na Republikę Boliwariańską, każe produkować lalki boliwariańskie zamiast Batmana, Supermana i Barbie, wprowadza „edukację boliwariańską” i zmienia podręczniki, by wynosiły pod niebiosa Bolivara, którego czuje się godnym następcą. W pewnym sensie Wenezuelą rządzi trumna Bolivara po to, żeby jednoczyć naród wokół jego spadkobiercy i żeby wielki brat z Północy wiedział, że nie ma do czynienia z byle Hondurasem.

Chavez powołał komisję, która miała ustalić dziwne okoliczności śmierci Bolivara w 1830 r. Zdaniem obecnego prezydenta, Wyzwoliciel (El Libertador) nie zmarł – jak dotychczas sądzono – na gruźlicę, ale został zamordowany przez „oligarchię kolumbijską”. Prezydent zarządził, żeby szczątki Bolivara, które zostały przewiezione z Kolumbii do Wenezueli ponad sto lat temu (!), zostały ekshumowane. Chavez, który jest w chłodnych stosunkach z Kolumbią, podejrzewa, że w przywiezionej trumnie spoczywają nie te szczątki, na które czekała Wenezuela.

Widmo ekshumacji krąży po Ameryce Łacińskiej. Prezydent Ekwadoru Rafael Correa doszedł do władzy pod hasłem „Ojczyzna wraca”, nawiązującym do hasła jednego ze swoich poprzedników z początku XIX w. – José Eloya Alvary. Nowy prezydent rozpoczął swoje urzędowanie od wysiłków na rzecz sprowadzenia szczątków Alvary z miejscowości Guayaquil, gdzie podobno chciał być pochowany, do Montecristi, gdzie się urodził, miejscowości znanej skądinąd z produkcji kapeluszy typu Panama. „Miesiącami Ekwador żył tym problemem” – pisze Oppenheimer, z którego książki korzystam obficie w tym felietonie. Ostatecznie zapadła salomonowa decyzja – prochy podzielono pomiędzy dwa miasta. „Na tym konfrontacja została zakończona” – ogłosił ówczesny minister robót publicznych. Na koszt państwa (350 tys. dol.) w Montecristi zbudowano mauzoleum, a prezydent Correa stał na czele ceremonii, która sparaliżowała kraj na kilka godzin.

Dwa lata temu w Urugwaju rząd prezydenta Vazqueza wystąpił z inicjatywą przeniesienia szczątków José G. Artigasa (bohater narodowy z przełomu XVIII i XIX w., jeden z ojców niepodległości) „z zimnego mauzoleum z brązu i marmuru”, zbudowanego niedawno, w 1977 r., w czasach dyktatury wojskowej. Chodziło o to, żeby wyzwolić Artigasa z mauzoleum, do którego „zesłał go autorytaryzm”. Natychmiast rozgorzała dyskusja. Szczątki ojca narodu były już przenoszone pięciokrotnie – zwracali uwagę przeciwnicy przeprowadzki. Swój protest wzmocnili organizując stuosobową konną procesję, która przemierzyła 400 km w obronie spokoju Artigasa. Ostatecznie prezydent Vazquez zawiesił inicjatywę w celu „dalszego dialogu i znalezienia właściwego rozwiązania”.

W Hondurasie, również dwa lata temu, ówczesny prezydent Zelaya podczas wymiany odznaczeń zwrócił się do prezydenta Salwadoru (przypomnijmy, że oba kraje toczyły „wojnę futbolową”) z prośbą o wydanie szczątek bohatera Ameryki Środkowej Francisca Morazany, żeby mogły na pewien czas spocząć w stolicy Hondurasu Tegucigalpa, a następnie peregrynować po Ameryce Środkowej. Bohater urodził się bowiem w Hondurasie, został rozstrzelany w Kostaryce (1842 r.) i zgodnie ze swoją wolą pochowany w Salwadorze. Wszystko to miało miejsce w czasach, kiedy kraje te dopiero się formowały i wyzwalały spod panowania Hiszpanii.

Skłóceni wewnętrznie Salwadorczycy tym razem stanęli murem za swoim prezydentem, który odmówił „wypożyczenia” szczątków. Zaprotestowali intelektualiści, dyrektor Biblioteki Narodowej stwierdził, że Morazano pisemnie, w testamencie, wskazał, iż ma zostać pochowany w Salwadorze. Dyrektor miejscowego muzeum powiedział, że gdyby chodziło o przewiezienie szczątków do kaplicy czy do katedry, to inna sprawa, ale mówienie o wypożyczeniu to co innego. „Nie można się bawić szczątkami postaci historycznej”. „Czy możemy podarować Morazana?” – pytała gazeta „La Prensa Grafica”, ostrzegając, że najpierw Honduras dostanie szczątki, a potem zechce całą prowincję. To, co zaczęło się jako przyjazna wymiana odznaczeń, skończyło się jako awantura pomiędzy dawnymi uczestnikami wojny futbolowej.

Peron, Bolivar, wszystko to byli wielcy ludzie, którzy w swoich czasach odegrali bardzo wielką rolę. Ale, na miłość boską, spójrzmy przed siebie” – mówi prezydent Cardoso. A Oppenheimer dodaje: Każdy naród musi wiedzieć, skąd pochodzi, potrzebuje historii, musi mieć mity, wokół których organizuje swoją tożsamość. Ale część obsesji na punkcie przeszłości ma cele polityczne. Ma usprawiedliwić działania trudne do uzasadnienia, jeśli nie będą ubrane w kostium konieczności historycznej.

Polityka 16.2011 (2803) z dnia 16.04.2011; Felietony; s. 112
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną