Europie przybył jeszcze jeden kłopot. Niedzielne wybory w Finlandii potwierdziły sondażową popularność Prawdziwych Finów, jednej z najstarszych europejskich partii populistycznych (wcześniej pod nazwą Partii Wiejskiej). Pod wodzą Timo Soiniego poparcie wzrosło im z 4 do 19 proc., co mocno zszokowało obserwatorów. Może to mieć negatywny wpływ na politykę europejską. Prawdziwi Finowie (nazwa nie ma tak ironicznego charakteru jak „prawdziwi Polacy”) zdobyli popularność, wykorzystując rozczarowanie społeczeństwa członkostwem w UE, biurokracją w Brukseli i brakiem dyscypliny finansowej niektórych państw, za co płacić mają wszyscy (jak teraz za długi Portugalii). Finlandia, która entuzjastycznie weszła do Unii, wyzwalając się niejako z wiekowego uzależnienia od Rosji, notuje teraz jeden z najniższych wskaźników poparcia dla Europy. Prawdziwi Finowie przeciwstawiali się także rosnącej, lecz ciągle nikłej w porównaniu z innym krajami, imigracji, chcą zlikwidować obowiązkowe nauczanie szwedzkiego w szkołach, który jest konstytucyjnie jednym z dwóch języków urzędowych kraju. Występowali również pod lewicowymi hasłami sprawiedliwości społecznej.
W wyborach, co też podkreśla ich historyczny wymiar, najwięcej głosów, chociaż tylko 20 proc., zdobyła po raz pierwszy konserwatywna Koalicja Narodowa. Przypadnie jej rola budowy nowego rządu, w którego skład wejdą zapewne obok Prawdziwych Finów także socjaldemokraci.