Polityczny majstersztyk premiera – orzekła większość komentatorów po przejęciu przez Platformę Bartosza Arłukowicza. To poważny polityczny błąd Tuska – jednym głosem przemówili najbardziej doświadczeni politycy lewicy, Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller. Podobnej użyli też argumentacji – taki transfer przybliża ewentualną koalicję lewicy z PiS, sprawia, że Grzegorz Napieralski ma coraz mniej konkurencji, a jego wewnętrzna opozycja staje się coraz słabsza.
Te argumenty są przede wszystkim świadectwem, jak obaj oceniają obecnego lidera lewicy. Jak widać, marnie. Ich krytyka decyzji Arłukowicza to w istocie zgłoszenie poważnych zastrzeżeń do obecnego przywództwa, które w swym pędzie do władzy, przy braku nowoczesnego lewicowego programu i nadmiarze wiary w marketingowe sztuczki, może przekroczyć każdą granicę. Alians z PiS jest więc realny. Tym bardziej że obie partie są dla siebie wyjątkowo bezpieczne. SLD próbuje odbić socjalliberalny elektorat PO, a partii Kaczyńskiego nie odbije nic, ale też nic albo bardzo niewiele straci, bo różnice w sferze światopoglądowej są wielkie, a rządzić będzie się tak, jak się da.
Pytanie, czy gdyby wyborczy wynik dyktował koalicję PiS-SLD, Arłukowicz mógłby Napieralskiego powstrzymać? Nic na to nie wskazuje. W SLD karty rozdaje kilka osób ściśle związanych z przewodniczącym, zaś grupa oponentów i tak jak zahipnotyzowana wpatruje się w długopis szefa i czeka, jakie im wskaże miejsce na liście. Po kątach narzekają, oficjalnie popierają.
Kwaśniewski i Miller mają więc powody do zdenerwowania. Dla Tuska jednak ten transfer może okazać się pożyteczny, chociaż jak każdy wrogi gest utrudnia rozmowy o ewentualnej koalicji.