Mieszkańcy maleńkiego austriackiego Hallstatt, nad malowniczym jeziorem o tej samej nazwie, wieść o tym, że w odległej prowincji Guangding powstaje dokładna kopia ich miasteczka, przyjęli z mieszanymi uczuciami. Bo z jednej strony to nadzwyczajna promocja, ale oburzyła świadomość, że cały projekt trzymany był w tajemnicy. Przez wiele miesięcy chińscy wysłannicy, niczym w „Big Brotherze”, skrupulatnie obfotografowali i pomierzyli Hallstatt, co akurat nie było trudne, bo liczące 900 mieszkańców miasteczko odwiedza 800 tys. turystów rocznie, w tym coraz więcej z Chin.
No i czy tak można? Zbudować kopię hotelu pani Wenger, z wszystkimi detalami wystroju, kościół ks. Czurylo ze strzelistą dzwonnicą, słowem bezkarnie skopiować to, co historia zbudowała tu przez stulecia? Burmistrz Scheutz zawiadomił UNESCO i wiedeński urząd konserwatora zabytków, ale jednoznacznej opinii nie otrzymał. I wcale to nie precedens: pod Szanghajem powstała kopia niemieckiego Antig, na 20 tys. mieszkańców, sąsiednie Chengdu jako żywo przypomina Dorchester, a wokół mamy też mały Bristol, Barcelonę, Wenecję i Skandynawię w pigułce.