Równe 90 lat temu w Szanghaju – podczas spotkania ściganej przez policję garstki intelektualistów uwiedzionych marksizmem – narodziła się partia, licząca dziś prawie tylu członków, ile jest ludności Niemiec. Wróżono jej, że nie przetrwa, że otwarcie gospodarki wymusi zmiany, ale w nowych realiach drugiej potęgi gospodarczej świata trzyma się zadziwiająco mocno.
Dla kierownictwa Komunistycznej Partii Chin, rządzącej od 1949 r., niezwykle uroczyste i masowe obchody były okazją, by umocnić się w przekonaniu, że obejdzie się bez demokratyzujących reform. Z jednej strony mamy więc hasło „harmonii społecznej” i rozmaite przedsięwzięcia socjalne, mające złagodzić narastające nierówności i napięcia, oraz partyjne piętnowanie korupcji. Z drugiej – nasiloną walkę z dysydentami i wszelkimi próbami importu arabskiego wirusa wolności. Na wszelki wypadek zamknięto też okresowo dla zachodnich turystów Tybet. A 80-milionowa KPCh, gdzie co czwarty towarzysz ma więcej niż 60 lat, ciągle jest trampoliną do władzy, od lokalnej po najwyższą. Na tyle atrakcyjną, że w ubiegłym roku 21 mln kandydatów chciało zasilić jej szeregi. Przyjęto 3 mln, w tym 40 proc. studentów. Kadry decydują o wszystkim.