Kilkanaście dni temu dało się zauważyć wyraźne przyspieszenie w handlu. Na wieść o pogłębiającym się kryzysie i gwałtownie rosnącej drożyźnie niektórzy handlowcy zdecydowali się przyspieszyć inaugurację okresu przedświątecznego. Chodzi prawdopodobnie o to, aby zdążyć sprzedać świąteczny towar, zanim stanie się on tak drogi, że klienci nie będą go mogli kupić.
Czekanie do połowy grudnia wydawało się nazbyt ryzykowne, a sytuację dodatkowo podgrzewały rosnące sondaże PiS. Zapowiedź głębokich zmian, jakie zamierzał wprowadzić prezes tej partii po objęciu władzy, sprawiła, że wielu handlowców nie było pewnych, czy do Bożego Narodzenia dojdzie w tradycyjnym terminie, będącym – jak wiadomo – spadkiem po epoce realnego socjalizmu i III RP. Nic dziwnego, że niektóre sieci handlowe (m.in. Lidl) nie wytrzymały i rzuciły na rynek figurki Świętego Mikołaja, kalendarze adwentowe, marcepanowe ciastka i bombki choinkowe jeszcze przed wyborami, gdy u władzy znajdowała się koalicja PO i PSL.
Dziś wiadomo już, że PO pozostanie u władzy, a premierem nadal będzie Donald Tusk. Jednak w opinii sceptyków powolność, z jaką działa jego ekipa (i będące efektem tej powolności opóźnienia), rodzi obawy, że ludzie ci mogą nie zdążyć z wprowadzeniem Bożego Narodzenia do końca tego roku.