Archiwum Polityki

Koniec mola

Zosię Nasierowską i Janusza Majewskiego, podobnie jak Kubę Morgensterna i Krysię Cierniak, poznałem w końcu lat 60. przez Agnieszkę Osiecką. Obie studiowały w łódzkiej Filmówce w tym samym czasie, Zosia – operatorkę, a Agnieszka – reżyserię. Robiły nawet wspólnie filmy. Zosia miała fotografię we krwi. Była córką i uczennicą fotografika, przed Wydziałem Operatorskim PWSTiF ukończyła liceum fotograficzne. Od tamtych czasów Filmówka obrosła zasłużoną legendą jako najlepsza szkoła filmowa na świecie, kuźnia talentów oraz środowisko ciekawych, barwnych postaci, które wywarły i nadal wywierają wpływ na polską sztukę filmową, a także na sztukę życia pokolenia urodzonego w latach 30.

Po szkole Zosia wróciła do fotografii, ale utrzymywała kontakt z filmem poprzez swojego męża, wybitnego reżysera Janusza Majewskiego. „Jedynego reżysera filmowego, który się nigdy w życiu nie rozwiódł” – jak mówiła Agnieszka. Nic dziwnego, że się nie rozwiódł, skoro miał taką żonę jak Zosia. Byli świetnie dobrani, mieli podobne zainteresowania. Łączył ich dobry smak i kultura, na każdym kroku widać było, że nie są z tak modnego wówczas awansu. Janusz dbał o każdy detal scenograficzny w swoich filmach, a ich dom na Żoliborzu oraz – później – pensjonat w Łaśmiadach, były wzorem dla tych młodych, którym w latach 60. i 70. udzieliła się potrzeba piękna i stylu, odwiedzali salony Desy i targowiska staroci na Kole lub na Wolumenie, „żeby było tak, jak u Majewskich”.

W domu Zosi i Janusza, w ich sztuce, a co najważniejsze – w życiu, panował, jak pisała Agnieszka, „pewien rodzaj ładu”. Zosia „otworzyła słynną pracownię – salon i wciąż udoskonalała swoje jasne, eleganckie zdjęcia i ten pewien rodzaj ładu: mężczyzna – inteligentny, małżeństwo – szczęśliwe, pianista – natchniony, aktorka – szalona. Zosia włączyła się w codzienny bieg spraw i pragnień tego świata, o którym Zbyszek Cybulski mówił »księstwo warszawskie« i stała się jego pracowitym kronikarzem”.

Tą kroniką były fotograficzne portrety elity kulturalnej II połowy XX w. – aktorek i aktorów, gwiazd, malarzy, reżyserów, pisarzy. Portrety jej roboty były piękne, „ubajkowione”, każdy wyglądał na nich lepiej niż w oryginale, Zosia spełniała więc marzenie swoich modelek i modeli, a jednocześnie wyznaczała, dekretowała obowiązujący wtedy ideał piękna. Jak napisała kiedyś Krystyna Janda, w świecie aktorskim portret od Nasierowskiej „był jak wizytówka”. Zofia Nasierowska sfotografowała i utrwaliła na zawsze ówczesny Panteon. Same znakomitości: Abramow, Andrycz, Barszczewska, Blikle, Brzozowski, Cybulski, Czyżewska, Dygat, Eichlerówna, Fetting, Fogg, Fronczewski, Gajos, Hanuszkiewicz, Janowska, Kawalerowicz, Kobzdej, Konwicki, Lenica, Lisowski, Lutosławski, Łapicki, Majewski, Młynarski, Morgenstern, Mrożek, Olbrychski, Osiecka, Przybora, Pszoniak, Seweryn, Siemion, Śląska, Świerzy, Tatarkiewicz, Tomaszewski, Wajda, Waldorff, Wańkowicz, Zanussi – wszyscy oni i wielu innych przewinęło się przed obiektywem Zosi, która fotografując, nobilitowała elitę kulturalną powojennej Polski, do której sama należała.

Piękne, „uładnione” fotografie Nasierowskiej pozostawały w kontraście do panującej w latach 60. i 70. szarzyzny. Jeśli nie były formą świadomej ucieczki czy kontestacji (dzisiaj każdy jest skłonny być kombatantem protestu), to na pewno świadczyły o niezależności i o własnym, niepowtarzalnym stylu. Z czasem wszystko się zmieniło: świat realny robił się coraz ładniejszy, a modne fotografie coraz „brzydsze”, bardziej drapieżne, zamiast zdobić – szpeciły, ale zdjęcia Zosi wytrzymały i tę próbę.

W życiu, podobnie jak w sztuce, Zosia i Janusz (który w tych dniach skończył 80 lat) zawsze dbali o styl. Wszystko w ich domu było nienaganne – Gospodarze, konwersacja, stół, nakrycie, no i – last but not least – uczta. Zosia była niezrównaną mistrzynią kuchni, a ich stół łączył przyjaciół. Znakomite potrawy Zosi, doprawione poczuciem humoru Janusza, powodowały, że każda wizyta w Ich domu – najpierw na Żoliborzu, a potem w Łaśmiadach, była przeżyciem. Rozwiązywały się języki, ożywały wspomnienia.

Agnieszka Osiecka opowiadała, jak jechała z Januszem Majewskim samochodem z Łodzi do Warszawy. Złapała ich jakaś drogówka. Milicjant pyta: „Jakie pan ma wykształcenie?”. Janusz mówi, że wyższe. Milicjant: „Ale ile klas?”. Janusz upiera się, że wyższe. Architektura w Krakowie i film w Łodzi – dwa fakultety. Milicjant swoje: „Ale ile klas?”. Janusz, że wyższe. Milicjant: „Panie, tu był taki jeden, co mówił, że średnie, a potem się podpisać nie umiał. Piszę, że trzydzieści trzy klasy”.

Obok Aliny Janowskiej, Krystyny Zachwatowicz, Danuty Orzeszko-Bałukowej, Krystyny Cierniak-Morgenstern, Krystyny Pociej, Zosia była jedną z dam Żoliborza. Dzisiaj w naszej dzielnicy nie jest już tak wesoło jak kiedyś. Na wąskich uliczkach Żoliborza panuje smutek. Opadają liście, odlatują mieszkańcy. W ciągu zaledwie kilku dni odeszli Kuba Morgenstern i Zosia Nasierowska. A jeszcze kilka tygodni temu spotkaliśmy się na ulicy, kiedy Kuba i Krysia Cierniak wracali z obiadu u państwa Wajdów.

Umierają nie tylko ludzie, umiera środowisko, ten tak pogardzany salon, który znał odpowiedź na pytanie „Jak żyć?”. Pokolenie urodzone w latach 30., którego rozkwit artystyczny i twórczy przypadł na lata 60. i 70. W ciągu zaledwie kilku lat z grona przyjaciół i znajomych ubyli między innymi Ryszard Kapuściński, Krzysztof Teodor Toeplitz, Jeremi Przybora, Jerzy Lisowski, Elżunia Czyżewska, Anna Kołyszko, Tomasz Zygadło, Jerzy Kawalerowicz, Ziemowit Fedecki… Nieprzypadkowo wspólny album Zofii Nasierowskiej (portrety) i Agnieszki Osieckiej (teksty) nosił tytuł „Fotonostalgia”.

W jednej ze swoich książek Agnieszka Osiecka wspomina, jak po upojnej nocy w Trójmieście grupa przyjaciół trafia o świcie na spowite mgłą sopockie molo. Z piersi wyrwał im się śpiew mocny i zalotny, tyleż patetyczny co błazeński: „Naprzód młodzieży świata/niech radosny połączy nas marsz…”. „Przed nami – pisała Agnieszka – z mgły i ze śpiewu, z domyśleń raczej niż z przemyśleń, z niedokończonych przedstawień, z niedożytych życiorysów, z niedożłobionych rozmów, z nierozwiązanych więzów, z niedokochanych miłości, z półrozpiętych kajdan, z nienapisanych wierszy, z nierozwiązanych zadań – wynurzył się po prostu koniec mola”.

Polityka 42.2011 (2829) z dnia 12.10.2011; Felietony; s. 113
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną