Na razie tylko kurs dolara. Na Białorusi zabrakło dewiz, lato upłynęło Białorusinom na pilnowaniu miejsc w kolejkach do kantorów. Teraz Aleksander Łukaszenka zdecydował się na gospodarczą rewolucję: zamiast kursu oficjalnego i nieco wyższego, ustalanego na giełdzie walutowej, obowiązuje już tylko cena rynkowa. Pierwszego dnia uwolnienia dolar zdrożał do prawie 9 tys. rubli. Wiosną kosztował około 3 tys.
Bank Światowy chwali Mińsk, a Białorusini coraz głośniej narzekają na nieudolność prezydenta. Wraz z droższym dolarem galopują ceny krajowych towarów, w tym kaszy gryczanej i mięsa, które są wskaźnikami kondycji miejscowej gospodarki. Od czerwca, ze względu na wysokie cła, nie opłaca się już sprowadzać używanych samochodów, co dotąd było narodowym sportem, dlatego teraz przejścia graniczne z Polską i Litwą świecą pustkami. Za chwilę podrożeje gaz i benzyna (obecnie trzykrotnie tańsza niż w Polsce), bo rozliczenia z Rosją prowadzone są w dolarach. Na razie budżet łatany jest wyprzedażą państwowych firm oraz kredytami z Rosji i Chin, ale za chwilę konieczne będą dalsze bolesne reformy. Powoli sypie się więc mała białoruska stabilizacja, która dotąd była gwarancją władzy Łukaszenki.