Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Poligloci do rządu

Co może robić z wolnym czasem marszałek Sejmu na wygnaniu? Może uczy się języków? Ponieważ premier Tusk formuje (a nie „formułuje”, jak mówią niektórzy politycy) teraz rząd i ma władzę absolutną, podobno jest nawet „monarchą”, to pozwalam sobie zasugerować, żeby przy nominacjach wziął pod uwagę znajomość świata i języków obcych. Propozycję swą uzasadniam tym, co widziałem w Chile, gdzie ludność porozumiewa się pomiędzy sobą w języku hiszpańskim, a więc bardziej światowym od naszego, a pomimo to członkowie rządu mają na ogół angielski w małym palcu. Jako były ambasador mam obowiązek szerzyć wiedzę zdobytą w „kraju urzędowania”. Oto i ona.

Wszystko dzięki… Pinochetowi. Z powodu dyktatury wojskowej tysiące młodych, aktywnych ludzi udało się na emigrację, gdzie trafili do najlepszych uniwersytetów i zdobywali wykształcenie. Andres Oppenheimer, znany komentator argentyński, w swojej ostatniej bestsellerowej książce „Basta de historias!” pisze, że podczas gdy emigranci z innych państw, w których panowała dyktatura, tracili za granicą czas, politykowali lub czekali na powrót demokracji, Chilijczycy wykazali pęd do nauki, tak że kiedy dyktatura padła, partie dawnej opozycji po 1989 r. dysponowały potężną rezerwą kadrową.

Oto przykład, który znam osobiście. Młoda lewicowa studentka prawa, córka żydowskiego emigranta z Polski, Clara Szczarański, na wieść o wojskowym zamachu stanu schroniła się w ambasadzie Włoch w Santiago. Na terenie ambasady znajdowało się kilkuset uciekinierów. Clara kilka miesięcy spała w wannie. Aż wreszcie junta zgodziła się na emigrację uciekinierów. Przyleciał po nich samolot specjalny Alitalia, na którego pokładzie powitał ich minister spraw zagranicznych Włoch.

Polityka 44.2011 (2831) z dnia 26.10.2011; Felietony; s. 95
Reklama