Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Głos jego pana

Niektórym ludziom wolność uderzyła do głowy, zachciało im się być dysydentami, a przecież partia jeszcze żyje, jeszcze nie wyzionęła ducha, kierownica obowiązuje, a wróg nie śpi, jeno ryje i ryje.

Banda trzech, panowie Ziobro, Kurski, Cymański (i inni, w tym Beata Kempa, zakochani do niedawna, jak pani Jakubiak, w prezesie Kaczyńskim, który był ich bożkiem), uwierzyli, że mogą na własną rękę ratować swoją partię i włos im z głowy nie spadnie. A przecież „partia to ręka milionopalca w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta”. Paluszki prezesa to Błaszczak, Czarnecki i Hofman. Ziobro i spółka zapomnieli widocznie, jak działa partia marksistowsko-leninowska: żadnych odchyleń, żadnych rewizjonistów, żadnych kontaktów z mediami, żadnych rozmów z działaczami innych ugrupowań, brudy pierzemy we własnej balii, na zebraniu podstawowej organizacji partyjnej. Tymczasem Ziobro z Kurskim, „i primknuwszyj k nim Szepiłow”, przybili swoje tezy na drzwiach kościoła PiS, żeby mogli je przeczytać wszyscy wierni.

Za taką zdradę kończyło się kiedyś przed Komisją Kontroli Partyjnej, w której zasiadali czcigodni towarzysze, a teraz jednoosobowo Karol Karski. Banda trzech łudziła się pewnie, że jej dawne zasługi, że odkrycie dziadka z Wehrmachtu, że dr G., że wykończenie Leppera, że Barbara Blida – że wszystko to czyni ich nietykalnymi na dworze generalissimusa Prawa i Sprawiedliwości. Tymczasem zostali ośmieszeni, wysłani przed oblicze doktora habilitowanego Karola Karskiego, który nie dorasta im do pasa, a potem, już w trybie doraźnym, w sposób demokratyczny, statutowy i kolegialny, wywaleni na twarz.

I tak cyniczni do szpiku kości politycy, bojownicy, którzy przelewali krew pod sztandarami PiS i szli do ataku ze słowami „Za Ojczyznę!

Polityka 46.2011 (2833) z dnia 08.11.2011; Felietony; s. 104
Reklama