Nie tylko niepodległość jest ważna. Jej kształt też. Kilkanaście tysięcy uczestników. 30 rannych w szpitalach. W tym 12 policjantów. Trochę wyrwanego bruku na placu Konstytucji. Parę zdemolowanych wozów transmisyjnych. Na pierwszy rzut oka – horror. Na drugi – europejska norma. Na trzeci... Co właściwie się stało w Warszawie? A czego nie zobaczyliśmy w rozgorączkowanych medialnych relacjach?
Po pierwsze, nie zobaczyliśmy wielotysięcznego prawicowego Marszu Niepodległości, który spokojnie, śpiewając kościelne oraz historyczne pieśni, doszedł na pobojowisko pod pomnikiem Dmowskiego (gdzie wcześniej kibole spalili wóz TVN). I tam się grzecznie rozwiązał.
Po drugie, nie zobaczyliśmy zgromadzonej wokół stojącej na Marszałkowskiej sceny kilkutysięcznej, całkowicie legalnej, Kolorowej Niepodległej, która bardziej przypominała piknik niż militarystyczną blokadę, o jakiej pisała „Rzeczpospolita”. Od południa do zmroku grała muzyka, ludzie tańczyli, śpiewali, grali plażowymi piłkami, występowały zespoły, czasem ktoś przemówił. Było tu trochę znanych artystów i polityków – m.in. Robert Biedroń z RP, Ryszard Kalisz z SLD, Róża Thun z PO – ale większość stanowiła lewicowo-liberalna młodzież.
Po trzecie, nie zobaczyliśmy prawicowych zadymiarzy w glanach, bojówkach, zwykle w białych kominiarkach i z różnymi narzędziami w rękach, którzy kilka razy próbowali rozbić Kolorową, obrzucali ją kamieniami i środkami zapalającymi, ale byli skutecznie odganiani przez młodzież z Antify oraz biegającą z miejsca w miejsce policję. Nie zobaczyliśmy też naziolsko-kibolskich watah grasujących wokół demonstracji i do późna napadających Bogu ducha winnych ludzi na uliczkach Śródmieścia, w metrze, na podwórkach i przystankach.