Ellen Johnson-Sirleaf, 73-letnia ekonomistka z dyplomem Harvardu, tegoroczna laureatka pokojowego Nobla, ponownie została prezydentem Liberii, zachodnioafrykańskiego kraju, który leczy rany po kilkunastoletniej wojnie domowej. I choć pani prezydent w drugiej turze walki o reelekcję zdobyła ponad 90 proc. głosów, to świetny wynik wcale nie był efektem jej popularności. Była jedynym kandydatem. Jej rywal, dyplomata Winston Tubman (wspierany przez George’a Weaha, najwybitniejszego piłkarza w historii Afryki, który miał ochotę na wiceprezydenturę), zbojkotował ostatnią rundę. Tubman twierdził, że służby specjalne próbowały go zabić, a rząd fałszował wyniki. Jego zwolennicy starli się z policją, kilku demonstrantów zginęło i do urn poszła ledwie jedna trzecia uprawnionych.
W pierwszej kadencji Johnson-Sirleaf nie poddała się dyktatowi wielkiego biznesu, w tym Chińczyków i imperium stalowego Mittala, którzy mają chrapkę na wielkie złoża liberyjskich surowców. Jednak Liberyjczycy narzekają, że nic im po kontraktach i Noblu, skoro ich mizerny poziom życia ani drgnął i nie ma widoków, by w najbliższych latach było lepiej.