Archiwum Polityki

Media na stos

Kiedy w Dniu Niepodległości oglądałem w telewizji płonący samochód TVN, poobijane samochody Polsatu i Superstacji, kiedy słyszałem opryszków skandujących „Je-szcze-je-den!”, nie mogłem nie pomyśleć o tych, którzy pod kierunkiem ministra propagandy palili książki na dziedzińcu uniwersytetu w Berlinie. Wtedy ludzie czytali, więc paliło się książki, teraz oglądają, więc pali się telewizję.

Nie był to pierwszy atak na media. Wystarczy przypomnieć epitety pod adresem dziennikarek(-rzy) rzucane pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Werbalne i fizyczne ataki na nasze koleżanki i kolegów z branży są wyrazem chamstwa i zdziczenia. Nie są one dziełem li tylko kwadratowych kiboli i osiłków z marginesu społecznego. Stanowią wyraz niezadowolenia z mediów, a właściwie z ich części, zwanej też mainstreamem i salonem. Od kiedy część mediów wystąpiła przeciwko praktykom IV RP, w tym braci Kaczyńskich, Zbigniewa Ziobry, Antoniego Macierewicza, są one oskarżane o „bezprzykładną, histeryczną nagonkę” przeciwko zdrowym siłom wzmożenia moralnego, o rodowód z nieprawego łoża, o brak patriotyzmu i o zdradę narodową. Najwyższy autorytet IV RP wręcz kwestionuje polskość niektórych mediów, pyta wprost: „Pan jest dziennikarzem polskim czy niemieckim?”.

Trudno się więc dziwić, że ci sami ludzie, którzy pod pomnikiem Dmowskiego skandują „Bóg, honor, ojczyzna!” albo niosą pochodnie i symbol religijny na Krakowskim Przedmieściu, zarazem lżą dziennikarzy głównego nurtu. Bardziej krewcy grzeją się w cieple płonącego samochodu telewizji. Jeszcze trochę i usłyszymy, że ten pożar to prowokacja, że samochód podpalili ludzie Waltera, bo wóz był ubezpieczony, więc właściciele zrobią na tym geszeft.

Jeszcze trochę, a „liberałowie” w obozie endeckim będą twierdzili, że nie popierają podpalaczy, ale trzeba przyznać, mocium panie, że środowisko dziennikarskie przesadziło, kto sieje wiatr, ten zbiera burzę, media zatraciły umiar, oderwały się od narodu. Jak długo można tolerować sojusz mediów z Platformą, jak długo jeszcze „państwa osi”, „Wyborcza” –TVN, będą fałszować rzeczywistość i przeszłość, ile można zakłamywać historię, na każdym kroku doszukiwać się antysemityzmu, szkalować bohaterów, lekceważyć symbole katolickie, zwalczać Bogu ducha winnych kibiców i jeszcze na tym zarabiać. Naród jest cierpliwy, ale wszystko ma swoje granice.

Andrzej Urbański, były szef TVP z nadania PiS, były szef Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, cieszący się opinią człowieka umiarkowanego, z fajką, a nie z nożem w zębach, zapytany rok temu przez Tomasza Machałę („Wprost”), czy popiera niepodawanie ręki prezydentowi Komorowskiemu, odpowiedział: „Kluczem do zrozumienia ostatnich dwóch miesięcy w postępowaniu Jarosława Kaczyńskiego nie jest ani prezydent, ani premier, tylko liberalne media. On mówi: »Szkło kontaktowe« wisi mi i powiewa, bo ma pół miliona widzów, a ja mam swoje 30 procent, czyli 10 razy więcej. Więc, koledzy, spadajcie na drzewo«”.

Będąc prezesem TVP, Andrzej Urbański bronił narzeczonej Zbigniewa Ziobry – Patrycji Koteckiej, w „Wiadomościach” – jako ostoi niezależności. W wywiadzie dla „Gazety” mówił o oddanym Platformie „legionie pułkowników, majorów i kapitanów dziennikarstwa polskiego z Jackiem Żakowskim, Piotrem Najsztubem i co najmniej plutonem dziennikarzy »Gazety«”. O sobie mówił, że „robił wszystko”, żeby telewizja publiczna była bezstronna: „Ja z Bronisławem Wildsteinem weszliśmy do gry (...), gdy nastąpiła ta fala barbarzyńskiej restauracji języka politycznej nienawiści do nas, do telewizji publicznej, a ten język występował jeszcze w koalicji z ofensywą języka politycznego tabloidu. (...) Nie poszliśmy, jak choćby Jacek Żakowski czy Piotr Najsztub, na front wojny z rządem”.

W przeddzień niedawnych wyborów, w rozmowie z Bogumiłem Łozińskim („Gość Niedzielny”), Urbański znów wyrzekał na media: „Jest sytuacją kuriozalną, nieznaną w Europie czy w USA, żeby w czasie kampanii wyborczej media atakowały opozycję, a nie rozliczały rządu z przedwyborczych obietnic”. Jeżeli wszystkiemu winne media – chciałoby się zauważyć – to nic dziwnego, że ludzie je podpalają.

Andrzej Urbański jest jednym z tych dziennikarzy i polityków, którzy nie poszli na front wojny z braćmi Kaczyńskimi. W rozmowie z Bogumiłem Łozińskim odkrył prawdziwą przyczynę porażki swojego idola: „Wiem, że PiS miało przygotowane elementy takiej kampanii (zły rząd, załamanie gospodarcze, niezadowolenie – Pass.), ale Jarosław Kaczyński się na nią nie zdecydował, ponieważ obawiał się, że ujawnienie prawdy o stanie naszej gospodarki obniży ratingi zaufania do Polski. – Sugeruje pan, że prezes Kaczyński zgodził się na możliwość porażki dla dobra Polski? – Nie wiem, czy brał pod uwagę możliwość porażki, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że nie chciał Polsce szkodzić”.

Urbański jest zapatrzony w prezesa. „Jestem pod wrażeniem książki Jarosława Kaczyńskiego »Polska moich marzeń«, w której nie skupia się on na jednym temacie, w której w ogóle nie używa słowa »układ«”. Uczcie się, młodzi: kiedy kamerton mówił „układ” – wszyscy odmieniali słowo „układ”, kiedy kamerton o układzie milczy – zachwyceni milczą i oni.

Zawsze elegancki i wytworny Andrzej Urbański mógłby swobodnie podejść pod pomnik Romana Dmowskiego i rozmawiać z uczestnikami Marszu Niepodległości. Takich dziennikarzy nam potrzeba. Umiarkowanych. Sprawiedliwych. Wyważonych. Po objęciu posady prezesa TVP zapytany przez redaktora „Dziennika”, czy nie czuje żadnego dyskomfortu, że „polityk staje na czele publicznego medium?”, odpowiedział: „Ja nie jestem politykiem! To nadużycie słownikowe”. Nic go nie łączy z Prawem i Sprawiedliwością. „Żartuje pan? Był pan współpracownikiem prezydenta Kaczyńskiego i nic pana nie łączy z PiS? Nie sądzi pan, że PiS robi to samo, za co ostro krytykował SLD? – O sprawy polityki PiS proszę pytać rzecznika tej partii”.

Gdyby media dostały się w ręce ludzi tak wiarygodnych i kompetentnych jak Andrzej Urbański, nikt by nie palił wozów telewizyjnych, nikt by nie wymyślał popularnej dziennikarce, wszystko byłoby cacy. Byłoby tak, jak powiedział 11 listopada nieoceniony sprawozdawca TVP Dariusz Szpakowski w przerwie przegranego meczu z Włochami: „Optycznie byliśmy lepsi, gola straciliśmy niezasłużenie”.

Polityka 47.2011 (2834) z dnia 16.11.2011; Felietony; s. 105
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną