Archiwum Polityki

Pomysły na Polskę

Nie wiem, czy państwo pamiętają te zamierzchłe czasy, kiedy Donald Tusk był krytykowany za to, że nic nie robi. Donald-nic-nie-mogę-Tusk i tak dalej. Miał być mistrzem w sztuce niedziałania – po chińsku wu-wei. Skąd wiem, jak jest Tusk po chińsku? Ponieważ należę do nielicznych osób, które przeczytały książkę Jadwigi Staniszkis „Ja. Próba rekonstrukcji”. Może ktoś zapytać: dlaczego czytam książkę Jadwigi Staniszkis, czy już nie ma książek ciekawszych? Owszem, książek ciekawszych jest dużo, ale ciekawszych autorek – mało. W szczególności interesowało mnie, jak osoba tak wykształcona i bywała – od Chin po Kalifornię – mogła się zafascynować Jarosławem Kaczyńskim i to w jego fazie schyłkowej? Odpowiedzi nie znalazłem, ale trafiłem na fragment o chińskiej sztuce niedziałania.

Ostatnia cesarzowa Chin – Ci Xi (zmarła w 1911 r.) – „pod koniec swego panowania zrozumiała, że każda stojąca przed nią alternatywa jest zła: reformy zniszczą cesarstwo, a brak reform zniszczy Chiny. W tej sytuacji wyprowadziła się do Pałacu Letniego, odmawiając dalszego rządzenia. Przedtem jednak kazała utopić w kadzi w Zaklętym Mieście zawiniętą ciasno w dywan konkubinę syna, która namawiała ją do reform”. Resztę fortuny, którą miała na armię, poświęciła na zbudowanie marmurowego statku naturalnej wielkości, gdzie piła herbatę i oddała się sztuce wu-wei – niedziałania. Wypisz, wymaluj Tusk – reformy obalą Platformę, brak reform zniszczy Polskę.

Ja również zwolenników reform przed wyborami utopiłbym w kadzi. Podawali oni Tuskowi pistolet na tacy i mówili: Zrób reformy – strzel sobie w łeb! Aleja Zasłużonych murowana. W przeciwieństwie do cesarzowej i ku rozczarowaniu wielu mieszkańców cesarstwa Tusk nie zrezygnował z dalszego rządzenia, nie wyprowadził się do pałacu, nie zamordował konkubiny syna, tylko – o dziwo! – po wyborach oddał się upragnionym przez znawców, publicystów, komentatorów i opozycję reformom. Jeszcze nie wysechł atrament pod reformami, a już komentatorzy wiedzieli, kto na nich straci. W jednej tylko „Rzeczpospolitej” (sobota 19.11) na stronie drugiej czytamy: „Jak zwykle zapłaci klasa średnia”, na stronie czwartej: „Zamożni zapłacą za kryzys”, a na stronie piątej: „Ucierpią najsłabsi obywatele”. Tusk puści z torbami wszystkich.

Po zapowiedzi reform (choć „reformy” to chyba określenie na wyrost) PiS, SLD i Ruch Palikota znaleźli się w nowej sytuacji. Premiera nieroba zastąpił premier reformator. Rząd spełnia ich główny postulat – przyznaje, że kryzys łomocze do drzwi, więc nareszcie zaczyna działać, zapowiada te osławione reformy. Co na to opozycja?

Prezes Kaczyński – skądinąd w dobrej formie, bez kartki, niezrażony kolejną schizmą w swoich szeregach, jak to opozycja – jest ogólnie przeciw. „Warto być Polakiem” – mówi, broni krzyża, broni polskiej rodziny, polskiej wsi, broni straconego pokolenia (z dyplomem, ale bez pracy), broni drugiej fali polskiego kapitalizmu, broni emerytów, broni polskich uniwersytetów, które chciałby widzieć wysoko na liście pekińskiej, oraz polskich uczonych na liście filadelfijskiej. Do treści reform prezes właściwie się nie odniósł, raczej wygłosił exposé programowe, skądinąd ciekawe, w którym nie zabrakło „hańby smoleńskiej, bezczelnego uwłaszczenia nomenklatury, brutalnego ataku na Kościół i na narodową tożsamość”. Mówiąc to, prezes zwracał się chyba nie tyle do premiera, ile do ojca dyrektora i do jego wyborców.

Jednego mi w wystąpieniu prezesa zabrakło, mianowicie apelu, żebyśmy mieli w Polsce Budapeszt. Ciekawe – dlaczego? Może dlatego, że sprawy w Budapeszcie, gdzie rządzi niepodzielnie prawica, z Viktorem Orbanem na czele, mają się ostatnio źle? Obrażony do niedawna na międzynarodowe instytucje finansowe, które ograniczają suwerenność, Orban zwraca się jednak do nich o pomoc. Kiedy agencje ratingowe zagroziły Węgrom, że obniżą notowania ich obligacji do poziomu śmieci – przyszła koza do woza. Jeszcze do niedawna – czytamy w „Rz” – premier mówił, że jeśli Międzynarodowy Fundusz Walutowy powróci na Węgry, to on z nich wyjedzie. Teraz zapowiada, że jego rząd zwróci się do MFW o pomoc. Samą suwerennością Węgrzy nie mogą się najeść. Zakładam, że winę za plajtę Węgier ponosi w dużym stopniu poprzedni, lewicowy rząd, a tęskniąc niedawno do Budapesztu, prezes Kaczyński miał na myśli władzę dla prawicy, a nie katastrofę finansową ani Budapeszt ’56. Aż dziwne, że tak doświadczony mówca palnął taką gafę.

Wysłuchałem także posła Palikota, który – podobnie jak lider PiS – jest dobrym mówcą, niepotrzebna mu kartka ani budka suflera. Sztukmistrz z Lublina zarzucił premierowi Tuskowi, że ten „nie ma pomysłu na Polskę”. Muszę przyznać, że to mnie trochę zaniepokoiło, bo nie odczuwam potrzeby kolejnego, po IV RP, „pomysłu na Polskę”. Przeciwnie – Polska wydaje mi się nieźle pomyślana: demokratyczna, bezpieczna, suwerenna, europejska, zachodnia, żadnego nowego pomysłu na siebie nie potrzebuje – tylko korekty. Bliższe prawdy były zarzuty Janusza Palikota, że nowy rząd jest rządem dla Platformy, a nie dla Polski. Jest w tym racjonalne jądro. Wymiana ministra Kwiatkowskiego na „ministranta sprawiedliwości” Gowina nosi znamiona polityki partyjnej, a nie państwowej.

O brak pomysłu na Polskę bym Tuska nie winił. Exposé premiera było konkretne, rzeczowe, księgowe, buchalteryjne, zgodnie z jego filozofią rządzenia, dużo drobnych kroków, jak najmniej bólu, ciepła woda w kranie, tyle że droższa. Ta filozofia (krytykowana jako niedziałanie) została dobrze przyjęta „przez Polaków”, jak mówi Tusk.

A jednak w exposé przydałyby się jakieś akcenty z innych szuflad, nie tylko z szuflady ministra finansów, jakiś program bardziej inspirujący niż zaciskanie pasa, który wyszedłby nie spod pióra strażnika budżetu, lecz na przykład spod pióra historyka idei (ale, broń Boże, nie Jarosława Gowina). Mam na myśli na przykład dylemat pomiędzy suwerennością a Unią Europejską lub napięcie między demokracją a kapitalizmem, jakie ostatnio zarysował Jürgen Habermas. Krótko mówiąc – co by było, gdyby ogłosić w Polsce referendum na temat reform premiera Tuska? Naród by je zapewne odrzucił. Na szczęście Tusk sprytnie przypuścił atak tuż po przerwie, w drugiej połowie meczu. Człowiek, który na oficjalnej konferencji prasowej mówi, że jego minister ma „pozytywną szajbę”, na pewno nie będzie rozstrzygał dylematów Habermasa ani tworzył nowych pomysłów na Polskę. Od pomysłów jest Palikot, a od rządzenia – Tusk. Obaj są potrzebni.

Polityka 48.2011 (2835) z dnia 23.11.2011; Felietony; s. 105
Reklama
Reklama