Znany włoski pisarz, eseista i dziennikarz Lucio Magri (79 l.), pogrążony od trzech lat w depresji po śmierci żony, wybrał śmierć w szwajcarskiej klinice Dignitas (Godność) w Pfaffikon koło Zurychu. Już 30 Włochów pożegnało się w taki sposób z życiem w Szwajcarii, ale Magri był znany, więc tragedia odbiła się szerokim echem. Dramatyczny gest Magriego uznano z jednej strony za akt odwagi, a z drugiej za tchórzliwą ucieczkę w śmierć. Naturalnie środowiska katolickie potępiły samobójstwo wskazując, że większość włoskich mediów z tej tragedii zrobiła spot reklamowy poświęcony kulturze śmierci i uczyniła z niej wzór do naśladowania. Ale naczelny prawicowego „Il Giornale” Vittorio Feltri uznał, że Magri miał pełne prawo do dysponowania swoim życiem i zasługuje na szacunek. Podobne stanowisko zajął Beppe Englaro, ojciec znajdującej się przez 17 lat w śpiączce Eluany, którą na jego życzenie w 2009 r. odłączono od aparatury podtrzymującej życie, i żona Pierluigiego Welby’ego, zmarłego trzy lata wcześniej w ten sam sposób.
Najwięcej zastrzeżeń budzi to, że szwajcarska klinika oferująca swoje usługi wyłącznie nieuleczalnie chorym zdecydowała się, i to nie po raz pierwszy, uśmiercić człowieka cierpiącego na depresję. Zdaniem wielu włoskich autorytetów, m.in. profesora psychopatologii Antonio Tundo, depresja jest chorobą uleczalną w 80 proc., a leczenie zawsze przynosi ulgę. Dlatego sprawa Magriego niebezpiecznie zbliża się do granicy, za którą śmierć można oferować każdemu na życzenie w majestacie prawa.