Kiedy Staszek – może dwa miesiące temu – przyszedł po raz ostatni do redakcji, nie wiedzieliśmy, że to był ostatni raz, ale widzieliśmy, że jest z nim już bardzo źle. Poruszał się z trudem, miał wyraźne kłopoty z mówieniem. Tym bardziej zwracało uwagę, że był jak zwykle bardzo starannie ubrany. Nie z jakąś konwencjonalną poprawnością starszego pana, która zdarza się w Polsce ludziom, jak on, z górą 80-letnim, ale z elegancją wyszukaną w najlepszym sensie tego słowa. Przez cały czas swojej długiej i dokuczliwej choroby wyjątkowo dbał o ubiór. Jego zamszowe marynarki, dobrze skrojone płaszcze, z fantazją dobrane buty i dodatki świadczyły o znajomości rzeczy, świetnym guście, wyobraźni i chęci cieszenia się życiem – wbrew upływającemu czasowi i postępującym dolegliwościom. Były świadectwem stylu.
Niepowtarzalny styl cechował Staszka we wszystkim, co robił. Przede wszystkim w tym, co stanowiło najistotniejszą zapewne treść jego życia – w pisaniu. Stanisław Podemski był – a jako przykład jest i z pewnością pozostanie – jednym z najwybitniejszych polskich publicystów. Zajmował się przede wszystkim zagadnieniami prawnymi, ale powiedzenie o nim „publicysta prawny”, „dziennikarz wyspecjalizowany w zagadnieniach prawnych” byłoby zastosowaniem drętwej mowy, której Staszek nie znosił. Owszem, był prawnikiem – z wykształcenia, lat praktyki radcowskiej i adwokackiej, imponował swoją stale uzupełnianą prawniczą wiedzą. Gdyby pozostał adwokatem – byłby zapewne jednym z najlepszych w polskiej palestrze. Mógłby też być energicznym, wnikliwym prokuratorem. Albo sprawiedliwym sędzią. Wybrał dziennikarstwo – i w tej pracy łączył prawniczą kulturę i kompetencje z publicystyczną pasją i talentem. Ale nie było tak, że Staszek po prostu pisał bardzo dobre teksty o tematyce prawnej. On walczył o sprawiedliwość.
Uformowały go trudne czasy. Urodzony w 1929 r. w inteligenckiej rodzinie na wielkopolskiej prowincji, lata wojny spędził w Warszawie, gdzie uczył się w szkole powszechnej, a potem w tajnym gimnazjum im. Konarskiego. Mając 15 lat brał udział jako ochotnik w Powstaniu Warszawskim – najpierw w Szarych Szeregach, potem w batalionie Iwo. Trzy lata temu Staszek opublikował w POLITYCE wspomnieniowy tekst o schyłku Powstania, który bardzo poruszył czytelników. „W październiku 1944 r., po dwóch miesiącach walk, Warszawa jest cicha jak cmentarz – pisał. – Jest zawieszenie broni, które przejdzie wkrótce w kapitulację, poddanie miasta, a ja żyję i stoi jeszcze dom rodzicielski (Żurawia 18). Stoi, ale wyrok śmierci został już wydany, bo naloty – dom po domu – niszczą systematycznie drugą, nieparzystą stronę ulicy. Dziś nie noszę poczty polowej w kwartale pl. Zbawiciela, Al. Jerozolimskich, Lwowskiej, Marszałkowskiej i nie będą polować na mnie strzelcy wyborowi. Nie będę też słuchał wybuchów radości, gdy przyniosę dobrą nowinę, i szlochów, okrzyków rozpaczy matek, żon, sióstr, gdy będzie to wieść zła. Jestem coraz częściej listonoszem śmierci. Nie mam już 15 lat jak w sierpniu, mam chyba z pięćdziesiąt”.
Po wojnie wrócił do rodzinnej Wielkopolski, w Poznaniu zdał maturę i studiował prawo. Po studiach, w 1952 r., przeniósł się do Warszawy. Pracował jako radca prawny w Ministerstwie Zdrowia, potem praktykował w kancelarii adwokackiej. Od 1965 r. zaczyna się jego praca dziennikarska – najpierw w „Gazecie Sądowej i Penitencjarnej”, potem w „Kurierze Polskim”, wreszcie w POLITYCE, z którą, licząc od pierwszych publikacji, związany był przez ponad 30 lat.
W dziennikarskim stylu Staszka, przy całej jego niepowtarzalności i wyjątkowości, była jakaś kwintesencja tego, co w POLITYCE uważano zawsze za szczególnie cenne, co budowało charakter i autorytet pisma – połączenie eksperckiej wiedzy w jakiejś dziedzinie z umiejętnością przekazania jej w sposób jasny, komunikatywny, atrakcyjny dla czytelnika. Staszek używał tych narzędzi w dziedzinie skomplikowanej, społecznie ważnej i politycznie delikatnej. Szczególną maestrią musiał się wykazać w czasach PRL, gdy uczciwe dziennikarstwo wciąż napotykało polityczne i cenzuralne bariery. Polskie środowisko prawnicze – naukowcy, odważni adwokaci – wykonało wówczas wiele pożytecznej pracy, by polski system prawny był w istniejących warunkach możliwie dobry i by nawet wszechmocna z pozoru władza musiała się liczyć z nakładanymi przezeń ograniczeniami. Swoją gorącą publicystyką Staszek walczył z prawnymi i biurokratycznymi nonsensami, upominał się o sensowne zmiany w przepisach, zawsze posługując się żelazną logiką, budując wywody jasne i uderzające trafnością. Bronił skrzywdzonych, nie bojąc się, że narazi swoją karierę.
W demokratycznej Polsce temperatura jego publicystki wcale się nie obniżyła. Zajmował się najważniejszymi problemami związanymi z przebudową i funkcjonowaniem systemu prawnego. Z oburzeniem pisał o przewlekłości procedur sądowych, wskazywał na jej przyczyny, proponował rozwiązania. Wśród autorów POLITYKI – jak wykazywały ankiety czytelnicze i bogata korespondencja – był jednym z najwyżej cenionych.
W 1999 r. przeszedł na emeryturę, ale do końca swoich dni pozostał członkiem naszego zespołu. Prócz tekstów prawniczych pisywał również historyczne – na przykład opublikowany dwa lata temu interesujący szkic o wydawanej przez PSL „Gazecie Ludowej”. Był też czynny na innych łamach – „Gazeta Wyborcza” publikowała jego prawniczo-historyczne felietony, które niedawno wydane zostały w książce „Pitawal PRL-u”.
Staszek był ostrym, bezkompromisowym publicystą i cudownie ciepłym, sympatycznym człowiekiem. Może i zdarzyły mu się w życiu jakieś przewiny, jak każdemu z najbardziej nawet sprawiedliwych. Ale jeśli tak, to dobry Pan Bóg na pewno z przyjemnością wysłucha jego mowy obrończej.