Archiwum Polityki

Książkowy seksbiznes

O szkodliwości czytania książek mówi się w pewnych środowiskach od dawna. Paradoksalnie, szkodliwość tę potwierdzają niektóre akcje promocyjne miłośników książek. Np. akcja podjęta niedawno przez pisarkę Sylwię Chutnik i członków Grupy Twórczej Qlub Xsiążkowy (opisana przez „Przekrój”) informuje, że czytanie książek (zwłaszcza na głos) jest sexy oraz wzmaga popęd seksualny. Niepokoi fakt, że inicjatywa ta ze spontanicznej akcji kilkunastu rozkochanych w książkach osób przeistoczyła się już w ogólnopolską kampanię społeczną, która wciąż nabiera tempa.

„Chcemy pokazać książkę w nowej odsłonie – jako atrybut seksualny decydujący o naszej atrakcyjności” – piszą na stronie internetowej inicjatorzy akcji nie owijając w bawełnę. Osoby niezbyt oczytane, a więc mniej atrakcyjne seksualnie, z pewnością będą mile zaskoczone informacją, do czego może służyć książka, i ochoczo ruszą do księgarń. Niestety, u rodziców, którzy przez lata z uporem podsuwali książki swoim dzieciom, komunikat ten może wywołać zaniepokojenie. Zwłaszcza jeśli dzieci te mają dziś 17–18 lat i na skutek długotrwałego kontaktu z książkami są już w pełni atrakcyjne seksualnie.

Nie ma lepszej gry wstępnej niż kilka akapitów dobrej prozy” – twierdzą zwolennicy akcji. Teza ta wydaje się dyskusyjna. Protestują np. ci, którzy przeczytali kilka książek i uważają, że nie ma się czym podniecać. Akt seksualny, przed którym (lub – co gorsza – w trakcie którego) dochodzi do czytania książek, uznają oni za czyn perwersyjny, niezgodny z naturą. Niektórzy przyznają, że w tego rodzaju sytuacjach nie potrafią czytać ze zrozumieniem (zwłaszcza przy zgaszonym świetle), innym głośne czytanie odbiera ochotę na seks i zasypiają po lekturze jednej strony, jeszcze inni przeciwnie – stają się agresywni wobec czytającego na głos partnera czy partnerki.

Szczególnie duże kontrowersje budzi lansowana przez inicjatorów akcji zasada: „Nie masz w domu książek, nie idę z tobą do łóżka”. Dobór partnera seksualnego według kryterium oczytania i liczby posiadanych pozycji książkowych jest w naszym społeczeństwie trudny do przyjęcia choćby dlatego, że połowa Polaków w 2011 r. ani razu nie sięgnęła po książkę, nie mówiąc już o jej nabyciu. Sądzę, że ludzie ci nie chcieliby być odsunięci od możliwości uprawiania seksu tylko dlatego, że nie posiadają w domu żadnej książki. Oczywiście osoby nieczytające mogłyby uprawiać seks ze sobą, a czytające – ze sobą, ale psycholodzy ostrzegają, że rozwiązanie takie doprowadziłoby tylko do pogłębienia istniejących w społeczeństwie podziałów.

Miłośnicy książek twierdzą, że ich akcja ma zachęcić ludzi do czytania, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że za ich działaniami kryją się pazerni wydawcy usiłujący wcisnąć jak najwięcej swoich książek osobom niezbyt atrakcyjnym, seksualnie niewyżytym lub na gwałt poszukującym partnerów. Wiadomo, że jeśli komuś zależy na uprawianiu seksu, nie cofnie się przed posiadaniem w domu niezbędnej do tego celu liczby książek, a nawet przed przeczytaniem ich. Pytanie tylko, czy na pewno o to chodzi i czy poezję aktu seksualnego musi koniecznie poprzedzać proza literacka, często nie najwyższych lotów, w dodatku odczytywana na głos?

Polityka 01.2012 (2840) z dnia 03.01.2012; Felietony; s. 108
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną