Archiwum Polityki

Lord Paradoks

Dawno, dawno temu, w nieocenionym wówczas tygodniku „Przekrój”, występowały rozmaite postaci, takie jak August Bęc-Walski, schodzący ze sceny reakcjonista, z którym utożsamiał się Kisiel. W felietonie „Bęc-Walski jestem!” (1946 r.!) Kisiel przytaczał anegdotę z „Przekroju”: „Panie Bęc-Walski, co pan sądzi o referendum? Nie wiem, co to jest, ale jestem przeciw”. Kisiel też był przeciw, więc się z Bęc-Walskim utożsamiał. Był także pies Fafik i wreszcie lord Paradoks – prosto z Oscara Wilde’a. (Tamto pokolenie redaktorów czytało jeszcze książki).

Polska Ludowa, dzisiaj zwana Peerelem, była pełna absurdów, paradoksów, straszna i śmieszna zarazem. Cokolwiek wypisują specjaliści od polityki historycznej, był to okres rozkwitu kabaretów, teatrzyków studenckich, piosenki literackiej, Kabaretu Starszych Panów, kabareciku Olgi Lipińskiej, prześmiewczych filmów od „Rejsu” po „Misia” i – przede wszystkim – felietonów. Nękanych przez cenzurę, pozbawianych mięsa, ale i na kościach zostawało coś do obgryzienia dla publiczności. Była to epoka Kisiela, Słonimskiego, Łojewskiego, Dobosza, Urbana i KTT. Często był to śmiech półgębkiem, przez cenzurę i przez łzy, ale był, a teraz, zamiast eleganckich starszych panów, politycy i dziennikarki(-rze) szczerzą z ekranu kły.

PRL pełen był paradoksów, a paradoks to paliwo felietonu. Na szczęście, znów jest go pełno, więc tanieje, w odróżnieniu od benzyny i oleju, które drożeją, a najdroższy jest olej w głowie. Do naszych czasów świetnie pasuje definicja sformułowana ponad pół wieku temu, w czasach październikowych: „Odwaga staniała – rozum podrożał”. Odwaga staniała, bo można bezkarnie wieszać psy na każdym – prezydent jest fałszywym hrabią, premier ma krew na rękach, minister jest zaprzańcem i popaprańcem, lider opozycji jest psycholem, biskup jest ciemniakiem, normalni zaś jesteśmy tylko my. Skoro odwaga została zdewaluowana do poziomu śmieciowego, cóż nam pozostaje? Tylko paradoksy. Warto zbierać podpisy pod hasłem „Lord Paradoks królem Polski”.

Czyż nie jest paradoksem, że liberalny premier Polski – który, bądź co bądź, wywodzi się z opozycji demokratycznej, tej, co to recytowała z pamięci prawa człowieka, tej, która wprowadziła (z pomocą postkomunistów…) nasz kraj do zachodniej wspólnoty wartości, Polski, która nie szczędzi publicznego grosza na wyzwolenie Białorusi i Rosji z rąk tamtejszych autokratów – bierze w obronę rząd Victora Orbána? Tego samego, który interpretuje swoje wysokie zwycięstwo wyborcze jako zgodę na ściągnięcie cugli aż do bólu? Po co to Donaldowi Tuskowi? Czy nie mógł skorzystać z przywileju milczenia? Po co to Polsce? Czy nie lepiej szerzyć politykę miłości, która przyniosła Tuskowi reelekcję?

Oto lord Paradoks: liberał Tusk, który pokonał, ale nie rozliczył IV RP, w imię polityki miłości długo tolerował Mariusza Kamińskiego na stanowisku szefa CBA, nie ruszał faworytów PiS w prokuraturze i w służbach, ten zwolennik polityki „kochajmy się” z przyczyn niezrozumiałych zapałał miłością do Victora Orbána, który jest jego całkowitym zaprzeczeniem. Orbán chce przyspieszyć wiek emerytalny (a Tusk go wydłuża) dla sędziów z 70 do 62 lat, ewidentnie po to, żeby pozbyć się sędziów powołanych przez jego poprzedników. Jest to wypisz wymaluj posunięcie w stylu IV RP, pasuje jak ulał do Kaczyńskiego i Ziobry. Dlaczego Donald Tusk angażuje Polskę w obronę Victora Orbána, zamiast zachować wyniosłe milczenie lub wyjechać na narty?

Zwolennicy Orbána, a jest ich multum, są niepohamowani w uwielbieniu dla swojego premiera. Jeden z nich, Gabor Takacs, pisał 17 stycznia w „Rz”: „Krytycy poczynań Orbána w swoich ocenach pomijają bowiem wszystkie najważniejsze reformy, a skupiają się WYŁĄCZNIE (podkr. D.P.) na wprowadzeniu do konstytucji słów o tradycyjnym rozumieniu rodziny, nawiązań do Boga oraz na wyrzuceniu z nazwy państwa słowa »republika«, które zostały dołączone przez komunistów”.

„Wyłącznie”? A bank centralny, do którego rząd chce wprowadzić swoich ludzi, a Trybunał Konstytucyjny, którego uprawnienia okrojono, a próba wyrugowania sędziów, a udzielenie prawa głosu w wyborach diasporze węgierskiej na terenie Rumunii i Słowacji, a ustawa medialna, którą Orbán złagodził dopiero pod wpływem protestów UE – to wszystko nic? Mało mamy własnego kitu, to jeszcze musimy wciskać węgierski? To nie są sprawy dotyczące wyłącznie Boga, Rodziny i Republiki. Premier Tusk, którego partia usiłuje pomieścić w rządzie Arłukowicza z Gowinem, bierze sobie jeszcze na głowę Orbána. Oto nasz lord Paradoks.

Paradoks Jarosława Kaczyńskiego polega z kolei na tym, że nie może on żyć bez Tuska. Kiedy tylko premier wyjeżdża na kilkudniowy urlop, prezes PiS natychmiast zwołuje konferencję prasową, wzywając szefa rządu, by wrócił do kraju i „podjął obowiązki” premiera. Panowie Błaszczak i Hofman jak papugi powtarzają za swoim guru te wyrazy tęsknoty do premiera. A przecież powinni się cieszyć za każdym razem, gdy Tusk wyjeżdża, bo im więcej go nie ma, tym mniej zepsuje.

Ja, dla odmiany, ilekroć słyszę, że premier przebywa w Dolomitach albo w Alpach, to się cieszę, bo to znaczy, że w Polsce sprawy są pod kontrolą. I nie mogę się doczekać, kiedy wyjedzie prezes Kaczyński. Prezes powinien wyjechać na urlop. Nie słyszałem, żeby tak wygadani posłowie jak Błaszczak czy Hofman kiedykolwiek namawiali swojego prezesa do skorzystania z zasłużonego przecież urlopu, nie słyszałem, żeby prezes wypoczywał w Bieszczadach, w Krynicy czy – co byłoby zrozumiałe – w Budapeszcie lub nad Balatonem, gdzie panuje właściwy dlań klimat. Mógłby tam spotkać Orbána i Tuska spacerujących pod rękę. Jedyny minus wyjazdów Tuska to prymitywne dowcipy rzecznika PiS Hofmana („Premier ma nas wszystkich w… górach”).

Kiedy Kuba Wojewódzki udaje się na urlop i jego rubryka na pewien czas znika z POLITYKI, telefony w redakcji się urywają, rozlegają się protesty przeciwko rzekomej „likwidacji pulpy”, protestują celebryci, dlaczego nikt o nich nie pisze, płaczą czytelnicy spragnieni tańca z gwiazdkami, jaki Wojewódzki uprawia. Nic tak dobrze nie robi autorowi, jak zniknięcie na pewien czas (najlepiej z gwiazdką). Gdyby w mediach pokazała się fotografia prezesa Kaczyńskiego na saneczkach, ciągnionych przez psa bernardyna, a także przez pp. Fotygę i Brudzińskiego, na tle panoramy Tatr, PiS zdobyłby kilka dodatkowych punktów. Sam bym kupił taką widokówkę.

Polityka 04.2012 (2843) z dnia 25.01.2012; Felietony; s. 89
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną