Nie mam serca dla ludzi, którzy angażowali się w PRL – powiedział kilka dni temu Jan Wróbel, dziennikarz i nauczyciel, gospodarz „Poranka” w Radiu TOK FM. W pierwszej chwili chciałem redaktora wyzwać na pojedynek, no bo – jak to? To moich 1500 felietonów, skecze i monologi kabaretowe, wywiady z George’em Bushem, z Orianą Fallaci, z Emilem Zatopkiem i z Yehudą Menuhinem, nasze wysiłki, żeby stworzyć najlepszy tygodnik w obozie – to wszystko się nie liczy, bo to PRL?
Odłożyłem jednak pistolet, gdyż lubię redaktora Wróbla. W odróżnieniu od „niepokornych” ponuraków – ma poczucie humoru, dystans do siebie, nie jest nawiedzony, odważył się nawet polemizować z Joanną Lichocką. Jan Wróbel przypomina kierowcę, który chciałby jechać środkiem jezdni, ale stale ściąga go w prawo. Znam ten ból, bo mnie ściąga w lewo.
Po odłożeniu pistoletu zacząłem poszukiwać okoliczności łagodzących dla redaktora. Jego wypowiedź padła w przyjacielskiej rozmowie z posłem Macierewiczem, i być może chciał w ten sposób dogodzić swojemu rozmówcy? Co więcej, słowa „nie mam serca dla ludzi, którzy angażowali się w PRL” padły – jeśli tak można powiedzieć – w afekcie, bo à propos Jerzego Roberta Nowaka.
Gdyby Jan Wróbel powiedział, że nie ma serca dla prof. Jerzego Roberta Nowaka, tobym mu przyklasnął. Nie ze wszystkich swoich dzieci PRL może być dumna. Ale nie mieć serca tak „w ogóle” dla tych, którzy angażowali się w PRL, to już przesada. Niedawno jakiś tuman napisał z niesmakiem, że Bronisław Geremek „zrobił karierę w systemie peerelowskim”. Z takim stawianiem sprawy nie warto dyskutować. Gdyby Jan Wróbel okazywał chłód swojego serca tylko w Radiu TOK FM, nie byłoby problemu, gdyż akurat to radio ma słuchaczy myślących. Jednak Wróbel jest dyrektorem szkoły. Całkiem możliwe, że idąc z radia do szkoły, nie zmienia swoich poglądów i opowiada banialuki niewinnym dzieciom.
O co mi chodzi z zaangażowaniem w PRL, wyjaśnię – jak w szkole – na przykładzie jednego życiorysu – profesora Zdzisława Sadowskiego (dalej: Z.S.), znanego ekonomisty reżimowego, który przeszedł długą drogę od ONR do wicepremiera w stanie wojennym i był „zaangażowany w PRL”. Urodził się w 1925 r. Pochodzi z rodziny herbowej, jego ojciec był dyrektorem w ministerstwie, potem radcą handlowym w Londynie. Już za samo pochodzenie Z.S. mógł w PRL trafić do ciupy. Najpierw jednak trafił do liceum Batorego, gdzie w zasadzie nie przyjmowano Żydów. Hasło „nie kupuj u Żyda” – jak sam wspomina – „trafiało jakoś do jego wyobraźni”. Zaczadzony tą ideologią w wieku szkolnym (pozdrawiam dyrektora Wróbla!) Z.S. wraz z kilkoma kolegami wstępuje do ONR.
Kiedy wybucha wojna, trafia do NSZ, a następnie do AK. Ma 19 lat, zostaje ranny w powstaniu. W lazarecie martwi się, że nie zdąży na paradę zwycięstwa. „Moje pierwsze doznanie było takie, że dzieje się coś niesłychanie głupiego. Miałem bardzo negatywny stosunek do faktu wywołania powstania. (…) Dzieje się idiotyzm, ale trzeba w nim wziąć udział, co do tego nie miałem wątpliwości. (…) W kategoriach doznania osobistego to były wielkie dni. Jednocześnie jednak nie opuszczała mnie świadomość, że dzieje się coś bardzo niedobrego”.
Podczas okupacji studiuje tajnie ekonomię u prof. Edwarda Lipińskiego, który po wojnie zatrudnia go jako asystenta. Nazajutrz po zdaniu egzaminu, w listopadzie 1945 r., Z.S. zostaje po raz pierwszy aresztowany. Wspomina to filozoficznie. „Przypuszczam, że gdybyśmy chwycili władzę, to byśmy podobnie traktowali naszych przeciwników”. Przesłuchanie w MBP na ulicy Koszykowej miało charakter rozmowy. „Rozmówcą” Z.S. okazał się por. Wiktor Herer, później profesor ekonomii, kolega Z.S. po fachu. „Odwiedzał mnie w PTE, siadywał na tym samym miejscu, na którym Pan teraz siedzi” – opowiada Z.S. Oskarżony w procesie 13 studentów należących do NSZ, Sadowski dostaje dwa lata z zawieszeniem. Profesor Lipiński, który już wtedy nie ukrywał niechęci do sowietyzacji, zatrzymuje go jako asystenta. Nie było zadowolenia z nowej władzy – wspomina Z.S. – bezpieka i PPR „miały zapach delegatury sowieckiej”, ale (uwaga, kolego Wróbel!) „przede wszystkim panowało uczucie, że znów mamy własny kraj, który tworzymy na nowo po okupacyjnym koszmarze”. Stanęli do pracy znani ekonomiści – Lipiński, Bobrowski, Secomski, Kalecki, Lange, Rączkowski.
Nadszedł stalinizm, SGH przemianowano na SGPiS, uczelnie przejęli ludzie nowego reżimu, Lipiński stracił katedrę, Z.S. znalazł pracę w bibliotece. Nigdy nie wstąpił do PZPR – mimo że zachęcał go do tego sam profesor Lipiński. Z.S. był „odporny na marksizm”, ale pod naciskiem recenzenta pracy magisterskiej dopisał fragment o epokowym dziele Józefa Stalina, które się wtedy ukazało. Po Październiku jako młody, zdolny naukowiec dostaje paszport, wyjeżdża na roczne stypendium ONZ w Genewie. Sylwestra 1957/58 spędza z żoną (!) w Paryżu. Może pozostać za granicą, dostaje ofertę z Kalifornii, ale wraca – „czuliśmy związek z Polską”. Rok 1968 zastaje go jako profesora i doradcę w Ghanie. Wtedy rzeczywiście rozważa z żoną pozostanie za granicą. I po raz trzeci, kiedy w 1972 r. zostaje odwołany ze stanowiska w ONZ w Nowym Jorku. Prof. Paweł Kozłowski tak charakteryzuje jego postawę: „»Gdyby nie ja, to byłoby gorzej«. To jest cecha Pańskiego pokolenia, wyraz pewnej wersji pracy organicznej, hamowania szaleństw władzy i ideologii”.
Z.S. przesuwa się stopniowo od ideologii prawicowej i nacjonalistycznej, której uległ w młodości, w stronę lewicy w stylu PPS. Był wiecznym reformatorem, zasiadał we wszystkich możliwych radach i gremiach ekonomicznych, które usiłowały rozwiązać kwadraturę koła: przestawiać gospodarkę socjalistyczną z głowy na nogi. „Uważałem, że system gospodarczy trzeba zmieniać, natomiast w sensie politycznym zakładałem, że nie ma wyjścia z obozu socjalizmu, naród powinien więc wić sobie w nim najlepsze miejsce”. Paweł Kozłowski widzi go w nurcie Stanisława Staszica i Ksawerego Druckiego-Lubeckiego. „Mamy PRL, które rozwija się na zasadach podobnych do wczesnego Królestwa Kongresowego” – mówi Z.S., który poszukiwał trzeciej drogi – pomiędzy oportunizmem a heroizmem, pomiędzy megalomanią a martyrologią.
Ciekawe, co o takim życiorysie powiedziałby swoim uczniom i słuchaczom kolega Jan Wróbel?
(Korzystałem z książki Zdzisława Sadowskiego „Przez ciekawe czasy”. Rozmowy z Pawłem Kozłowskim. Wyd. PTE i PAN).