Donald Tusk przeprosił, Michał Boni też, i nic im nie pomogło – notowania rządu spadają jak samolot we mgle. Jaki z tego wniosek? Że Polaków nie warto przepraszać, tylko trzeba pałować i patrzeć, czy równo puchną. Cezary Michalski, publicysta prawicowo-lewicowy i konserwatywno-postępowy, dostał pałką od zomowca tylko raz i proszę, jak zmądrzał: był pampersem, a od kiedy dostał w łeb, to wylądował na lewo od Żiżki i Kazimiery Szczuki, w „Krytyce Politycznej”. (Ja bym też pozwolił się spałować, żeby wylądować koło Szczuki). Bracia Karnowscy, publicyści niepokorni, poglądów nie zmienili, bo jeszcze od nikogo nie dostali, co oznacza, że są wykluczeni przez Tuskowe ZOMO. Po moim dzisiejszym, bezprzykładnym, oburzającym ataku panowie będą mogli wstąpić do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich z pominięciem okresu kandydackiego.
Dziennikarz „wykluczony” (czytaj: pokrzywdzony, zmarginalizowany) to taki, który po powrocie z prelekcji w klubie „Gazety Polskiej” w Ełku poranną kawę wypija w „Dzień dobry TVN”, gdzie robi przegląd prasy; jajka sadzone soli i pieprzy w „Poranku Radia TOK FM”; obiad zjada w trakcie dyskusji ekspertów „Rzeczpospolitej”; podwieczorek konsumuje w TVN24; happy hour wypija w TVP Info, kolację zjada w „Uważam Rze”, narzekając na monopol układu w mediach; w niedzielę ma jeszcze brunch w „Loży prasowej”, nie mówiąc o słodkich rodzynkach w „Pytaniu na śniadanie” i gorzkich migdałach w Polsat News. Takie brutalne jest w Polsce wykluczenie, tak wygląda zsyłka na archipelag polskości czy zamknięcie w rezerwacie, na które uskarża się nadredaktor Paweł Lisicki.
Dziennikarze wykluczeni nie chodzą nigdy spać (kto by się kładł z wykluczonym?