Archiwum Polityki

Gra grą

Wystarczy przeczytać pierwszych sto stron nowej książki Roberta Krasowskiego „Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy”, żeby się przekonać, że jest to książka pasjonująca, która wywoła polemiki i komentarze, oraz że ulubionym słowem autora jest „gra”. Krasowski gra grą, bawi się grą, odmienia to słowo przez wszystkie przypadki i formy: Mazowiecki zręcznie „grał” z Kohlem, w 1989 r. Kaczyński był jedynym uformowanym politykiem, który rozumiał naturę politycznej „gry”, czterej „najważniejsi gracze” tamtej epoki to Wałęsa, Geremek, Mazowiecki i Kaczyński. Strategia jednego z „głównych graczy” (Kaczyńskiego) zimą 1990 r. polegała na tym, żeby poróżnić Wałęsę i Geremka. W pierwszych latach wolności Wałęsa okazał się najbardziej racjonalnym „graczem”, a jako prezydent okazał się „graczem” tak silnym, że za jego kadencji żaden z premierów nie stał się szefem władzy wykonawczej itd., itp.

„Po południu” (pierwsza część zakrojonej na trzy tomy politycznej historii III RP) pokazuje, że Krasowski patrzy na politykę jako na grę, a na jej uczestników jako na graczy. Trochę jak w piłce nożnej. Społeczeństwo, czyli publiczność, jest bierne, siedzi na stadionie, nie odgrywa większej roli. Co się dzieje na boisku – każdy widzi, acz mało kto rozumie, natomiast najciekawsze jest to, co rozgrywa się w szatni. Tam ustala się skład, kogo wystawić do gry, kto ma grzać ławkę rezerwowych, tam ustala się taktykę (bo o strategii nie ma mowy), kto sfauluje, kto przekupi sędziego, kto będzie udawał kontuzję, jaki będzie podział łupów, na kogo trzeba uważać, kogo kopnąć, kto ma udawać, że skręca się z bólu. To tam – w szatni – rozgrywa się wszystko co najważniejsze.

Na boisku może akurat być grana lustracja albo dekomunizacja, publiczność może skandować antykomunistyczne hasła, suflowane przez kiboli z mediów, ale w rzeczywistości chodzi o zupełnie inną grę: to jeden nurt elity solidarnościowej, powiedzmy sobie Kaczyńskiego, usiłuje wyeliminować drugi – Wałęsy, Tuska, Michnika. „Konfliktowi siłę nadały ambicje, a nie różnica poglądów”, uważa Krasowski, który bardziej skupia się na cechach ludzkich niż systemowych. W jego spojrzeniu na politykę nie ma statystyk, teorii, innych książek i sondaży – są gracze.

Wnioski? Komunizm upadł, a nie został obalony. Solidarność nigdy nie była zwartą drużyną, podzieliła się na partie i partyjki, bardziej zajęte sobą niż transformacją i modernizacją. Politycy, i w ogóle sfera polityczna, „polityka” – jak pisze Krasowski – zawiodła. Jeśli transformacja się powiodła (choć Mazowiecki i lewica ją hamowali), to stało się to dzięki energii i przedsiębiorczości ogółu Polaków, a nie dzięki sferze politycznej. Świat polityki pogrążony był w rozgrywkach, które autor z lubością rozszyfrowuje, nie szczędząc smakowitych charakterystyk głównych graczy. A że pióro ma dobre, rzecz czyta się wybornie.

Kilku polityków ceni Krasowski najwyżej. Przede wszystkim Wałęsę. Widzi jego słabości (w jednym miejscu pisze nawet, że prezydentem był „fatalnym”), ale buduje mu pomnik. Najpoważniejszą zasługą Wałęsy była, wedle autora, przegrana skądinąd walka z ustrojem III RP. Mamy konstytucję kaleką, władza wykonawcza jest podzielona, przypomina rower, na którym premier ma kierownicę i pedały, a prezydent – tylko dostęp do hamulców. Wałęsie (i Krasowskiemu) śni się de Gaulle, prezydent pełną gębą, który powołuje i odwołuje ministrów, stoi na czele rządu, może rozwiązać parlament. Gdybyśmy mieli taki ustrój – zapewnia Krasowski – polska transformacja byłaby bardziej zaawansowana. Gdyby jeszcze w odpowiednim czasie pozbawić partię postkomunistów własności – byłoby lepiej. Ale obóz solidarnościowy wstydził się takich posunięć, w ogóle panowie (zwłaszcza dżentelmeni z Unii Wolności), wychowani na etosie, brzydzili się walką o władzę. W oczach autora to ich dyskredytuje jako polityków, ponieważ głównym celem polityka powinna być gra o władzę. Dla Krasowskiego polityk idealny to taki, który trafnie diagnozuje lub kreuje sytuację, zręcznie ją rozgrywa i ma chwyt buldoga. Dla mięczaków ze skrupułami nie ma w polityce miejsca.

Przykładem takiej gry była lustracja, która teoretycznie była wymierzona przeciw komunistom, ale komunistów już nie było, komunizm – jak pisze Krasowski – umarł we własnym łóżku. Lustracja była pomyślana, żeby rozprawić się z Wałęsą i całą elitą opozycyjną, żeby już nikt nie zagradzał jej inicjatorom drogi do władzy. Kaczyński w komunistach widział politycznego trupa, postanowił tego trupa teatralnie dobić – czytamy. „Zerwać umowę Okrągłego Stołu, rozwiązać parlament, wymienić prezydenta [Jaruzelskiego]. Dać masom smak triumfu, a sobie szanse na nowe rozdanie, bo w poprzednim nic przecież nie dostał”. Innym zaś razem, kiedy uznał to za potrzebne, „ogłosił się chadekiem”, mimo że nie znosił klerykalizmu, a jego stosunek do religii był chłodny. „To mistrz czarnego piaru, który każdego wroga niszczył bez skrupułów i bez umiaru”. „Jedynym stałym punktem był dla Kaczyńskiego interes własny”.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że „Po południu” to pamflet na jednego polityka. To raczej krytyka ich wszystkich. Kaczyński opisany jest może z fascynacją, ale i ze zgrozą. Sprzeczne własności umysłu – niemająca sobie równej zdolność politycznej analizy oraz „paranoiczna wyobraźnia”, kreująca rzeczywistość i tłumacząca ją demonicznymi teoriami. „Nie było w polskiej polityce osoby, której nie potrafiłby zniszczyć”, „cyniczny, ale nie szalony” – to tylko niektóre opinie Krasowskiego.

Kwaśniewski? Wygrał wybory przede wszystkim dzięki francuskiemu specjaliście od PR. Jaruzelski? Nie był politykiem – pisze Krasowski, a to w jego książce nie jest komplement. Nie próbował być podmiotowy(?). „Owszem, zmagał się z własnym sumieniem”, ale to są rozterki literata, a nie polityka. Rozterki, wyrzuty sumienia – to nie jest najważniejsze. „W zamachu majowym zginęło kilkanaście razy więcej Polaków niż w stanie wojennym, a Piłsudski nie robił z tego większego problemu. Jaruzelski nie potrafił wznieść się na ten poziom, był służbistą z wewnętrzną wrażliwością literata”. Czytając te słowa, zaczynamy podejrzewać, że autor ma serce z kamienia. Brak mi w tej książce wątku osobistego – jak poglądy na prezesa Kaczyńskiego i na lustrację ewoluowały u samego autora i w kierowanym przezeń „Dzienniku”, ale to rozegrają życzliwi.

Polityka 08.2012 (2847) z dnia 22.02.2012; Felietony; s. 97
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną